środa, 17 lipca 2013

ZAPRASZAMY - VII Wyrypa Beskidzka 19 - (20) 21 lipiec (dwa dystanse długości trasy)

W  najbliższy  weekend  zapraszamy  do  udziału  w  kolejnej  edycji  Wyrypy  Beskidzkiej,  imprezie  dla  miłośników  górskich  krajobrazów  i  długich  pieszych  dystansów,  której  pomysłodawcą  jest  Marek  Bytom  z  katowickiego  Klubu  Namaste.
Po  raz  pierwszy  w  historii  letniej  Wyrypy  uczestnicy  mogą  zmierzyć  się  z  dwiema  trasami  do wyboru  -  tradycyjną  już  dłuższą  (100 km)  lub  krótszą  (50 km),  która  powstała  przede  wszystkim  z  myślą  o  tych,  którzy  po  raz  pierwszy  będą  zmagać  się  z  wyrypowym  wyzwaniem.
Do  podjęcia  próby  zachęcamy  wszystkich  chętnych  tym  bardziej,  że  pierwsze  50 km  szlaków  jest  wspólne  dla  obu  dystansów,  więc  w  trakcie  pokonywania  kolejnych  etapów  wędrówki  każdy  może  zdecydować  o  kontynuacji  lub  zakończeniu  swojego  marszu.
Wyrypa  Beskidzka  jest  wydarzeniem  rekreacyjnym,  bez  typowo  sportowej  rywalizacji  "na  czas"  -  jej  ideą  jest  propagowanie  aktywnego  spędzania  czasu  wolnego  i  zachęcenie  każdego  uczestnika  do  zmierzenia  się  z  samym  sobą  w  otoczeniu  pięknej  beskidzkiej  przyrody.  Nie  ma  tutaj  przegranych,  nawet  jeżeli  ktoś  nie  ukończy  przewidzianego  dystansu.  Każdy,  kto  wyruszy  ze  Zwardonia,  jest  już  zwycięzcą,  ponieważ  podejmuje  próbę.


Kilka  podstawowych  informacji  organizacyjnych:

*  początek  marszu  w  piątek  19  lipca  o  godz.  20:00  z  PKP  Zwardoń
*  meta  dla  dystansu  100 km  znajduje  się  na  Hali  Górowej  i  trzeba  tutaj  dojść  [dopełznąć  lub  doczołgać  się :)]  najpóźniej  w  niedzielę  21 lipca  do  godz. 12:00  (na  pokonanie  100 km  trasy  jest  więc  40 godzin)
*  meta  krótszego dystansu  50 km  także  znajduje  się  na  Hali  Górowej  i  trzeba  się  na  niej  pojawić najpóźniej  w  sobotę  20 lipca  do  godz. 20:00  (na  pokonanie  50 km  trasy  uczestnicy  mają  24 godziny)
*  udział  w  Wyrypie  jest  bezpłatny  i  jedynie  na  miejscu  startu  uczestnicy  zainteresowani  otrzymaniem  na  mecie  posiłku,  herbaty,  wrzątku  uiszczają  składkę  w  wysokości  10 zł.  [warto  te  10 zł  przekazać  organizatorom,  ponieważ  na  mecie  rzeczywiście  czeka  gorąca  herbata,  miejsce  do  rozbicia  namiotu,  miejsce  przy  ognisku  i  stole;  podczas  ubiegłorocznej  edycji  czekały  rewelacyjne  kanapki  ze  świeżym  serkiem,  pomidorem, ogórkiem  i  cebulką  na  świeżym  chlebie,  których  smak  pozostał  w  pamięci  do  dziś :) Mam  nadzieję,  że  w  tym  roku  też  będą  i  że  dotrę  do  mety,  aby  je  zjeść :)  Każda  motywacja  jest  dobra ;)] 
*  udział  w  Wyrypie  należy  zgłosić  Markowi  Bytom,  który  przesyła  każdemu  uczestnikowi  regulamin  imprezy  i  wpisuje  na  listę  uczestników.  Więcej  szczegółowych  informacji  można  również  uzyskać  od  Marka.  Kontakt  z  Markiem  można  nawiązać  poprzez  stronę  Wyrypy,  którą  stworzył: https://www.facebook.com/events/378816292236187/?ref=3


Poniżej  poglądowa  trasa  tegorocznej  letniej  Wyrypy  (wg rozpiski  organizatora):

Zwardoń (start) - Rachowiec - Sól - Praszywka - Bendoszka - Przegibek - Rycerzowa - Ujsoły - Zagroń - Lipowska - Rysianka - Miziowa - Hala Górowa (tutaj następuje meta krótszego i kontynuacja dłuższego dystansu) - Miziowa - Glinne - Przełęcz Głuchaczki - Mędralowa - Lachów Groń - Koszarawa - Lasek - Przyborów - Korbielów - Hala Górowa (meta dłuższego dystansu)

Mapki  z  wykazem  szlaków,  którymi  będą  podążać  Wyrypowicze  -  przygotowałam  dla  obu  dystansów  osobne:

DYSTANS  50km


DYSTANS  100km


W  imieniu  Marka  i  naszym  zapraszamy  do  wzięcia  udziału.  Do  zobaczenia  na  szlaku :)

9 czerwiec - Świnica

Są  szczyty,  które  przywołują  pewne  refleksje.  Są  szczyty,  przy  których  „przystajemy”  –  z  różnych  powodów.  Jednym  z  takich  szczytów  –  przystanków  jest  dla  mnie  Świnica.  Myśląc  o  Świnicy,  zawsze  myślę  też  o  tych,  dla  których  była  ona  ostatnim  szczytem,  na  który  weszli  lub  chcieli  wejść,  a  z  którego  nie  powrócili.  Jest  to  taka  osobista  zaduma  przyprawiona  żalem,  w  sposób  specyficzny  związana  z  tym  właśnie  szczytem  –  mocno  zespolona  z  ogromną  pokorą  wobec  tej  góry.  Z  pokorą  nieco  inaczej  odczuwalną  niż  wobec  pozostałych  tatrzańskich  szczytów  –  bardziej  wyciszoną,  niepodważalną,  zawierającą  pewien  aspekt  posłuszeństwa  świnickiej  skale.
Myśli  te  w  dużej  mierze  mają  swe  źródło  w  tym,  że  zdarzały  się  okresy,  gdy  miesiąc  w  miesiąc  Świnica  zabierała  człowieka,  jakby  domagając  się  ofiary  za  udostępnienie  się  człowiekowi.  I  tutaj  rodzą  się  pytania:  czy  można  stwarzać  taką  ideologię,  że  to  góra  wystawia  rachunek  za  obecność  człowieka  na  niej?  Czy  wolno  człowiekowi  górę  oskarżyć  o  śmierć  drugiego  człowieka?  Czy  to  nie  człowiek  od  pierwszego  kroku  swojej  wędrówki,  działając  wg  własnej  woli,  w  sposób  bezsłowny  deklaruje  poniesienie  wszelkich  kosztów  związanych  z  jego  obecnością  na  danej  górze?  Są  to  pytania,  które  czasami  sobie  zadaję  –  pytania  czysto  egzystencjalne,  nie  mające  na  celu  oceny  lub  wskazania  „winnego”  wypadkom  i  śmierciom  poniesionym  w  górach.

Nie  spieszyłam  się  z  wejściem  na  szczyt  Świnicy,  choć  był  to  od  pewnego  czasu  określony  cel  do  zrealizowania.  Ale  musiał  wykiełkować  i  dojrzeć  na  drodze  moich  wewnętrznych  rozmów  z  górą.  Tak  więc  ta  nasza  lipcowa  wędrówka  ku  szczytowi  była  dla  mnie  swego  rodzaju  zawierzeniem  górze  i  pozwoleniem  jej,  by  wprowadziła  mnie  na  swój  wierzchołek  i  sprowadziła  z  niego.
Szlak,  którym  wędrowaliśmy,  nie  był  szczególnie  trudny,  jednak  odcinek  podszczytowy,  z  zabezpieczeniem  łańcuchowym,  wymagał  sporego  skupienia  się  i  uwagi  ze  względu  na  dużą  ekspozycję.  Najbardziej  wymagający  etap  naszej  wędrówki  okazał  się  etapem  najpiękniejszym,  wręcz  graniczącym  z  mistycznością.  Wspaniałe  jest  uczucie  jedności  ze  skałą,  gdy  stan  skupienia  myśli  jest  tak  silny,  że  w  pewnym  momencie  w  świadomości  człowieka  istnieje  tylko  skała,  łańcuch  i  przesuwające  się  po  nim  ręce,  a  wszystko  inne,  które  przecież  jest  wciąż  obok  człowieka  i  w  człowieku,  przestaje  być  dostrzegalne  i  odczuwalne  –  odchodzi  jakby  gdzieś  w  inną  przestrzeń.  Nawet  pojęcie  czasu  przestaje  istnieć  –  jest  tylko  tutaj  i  teraz.  Subiektywnie  pokuszę  się  stwierdzić,  iż  w  kwestii  emocjonalnej,  podczas  obecności  człowieka  w  górach  i  jego  działalności  w  skale,  nie  ma  nic  piękniejszego  od  uczucia  współistnienia  z  tą  skałą  i  miejscem,  w  którym  się  jest.

Spotkanie  ze  Świnicą  było  dla  nas  spotkaniem  szczęśliwym  –  prowadziło  nas  słońce,  które  skłoniło  co  niektórych  do  nabycia  świeżej  opalenizny.  :)
Pojedyncze  chmury  i  płaty  zalegającego  w  żlebach  śniegu  malowały  obrazy  kontrastujące  z  letnią  zielenią  i  błękitem  nieba.  W  drodze  do  schroniska  Murowaniec,  wspaniale  zaprezentował  się  nam  Kościelec  –  z  właściwą  sobie  godnością  i  strzelistością  przyciągał  uwagę,  wynurzając  się  zza  Małego  Kościelca.  Śniadanie  zjedliśmy  przy  stołach  pokrytych  wzorami,  jakie  utworzyły  zaschnięte  na  blatach  krople  deszczu.  Zrelaksowani  i  syci  wyruszyliśmy  ku  celowi  naszej  wędrówki  –  towarzyszył  nam  wiatr  w  postaci  mniejszych  i  większych  podmuchów.  Na  szczycie  Świnicy  dobrze  zaopatrzone  Dziewczyny  odpaliły  bombę  witaminową,  jaką  przyniosły  w  plecakach  –  zdjęcia  mówią  same  za  siebie,  z  sałatki  najbardziej  ucieszył  się  Janek.  Konsumpcja  i  podziwianie  widoków  ze świnickiego  szczytu  nie  trwały  niestety  zbyt  długo,  gdyż  nadciągające  chmury  i  wzmagający  się  wiatr,  zmusiły  nas  do  przyspieszonego  zejścia  ze  szczytu.  Na  odcinku  łańcuchów  matka  natura  postanowiła  pokazać  nam,  że  poza  tym,  co  już  tego  dnia  widzieliśmy,  przygotowała  dla  nas  także  trochę  gradu.  Na  szczęście  w  porę  zreflektowała  się,  że  w  zupełności  wystarczyły  nam  widoki  ze  szczytu,  by  docenić  jej  piękno  i  siłę,  i  dalszą  drogę  odbyliśmy  już  przy  dobrej  pogodzie.

ZDJĘCIA


30 maj - Leskowiec

Tym  razem  trasę  wędrówki  wybrała  nam  pogoda  i  zamierzoną  Babią  Górę  w  Beskidzie  Żywieckim  zastąpiliśmy  Leskowcem  w  Beskidzie  Małym.
Z  Leskowca  rozciągają  się  widoki  na  dolinę  Skawy,  na  szczyty  Beskidów  Makowskiego  i  Śląskiego,  dojrzeć  stąd  można  Gorce  z  Turbaczem,  wspomnianą  już  żywiecką  Babią  Górę,  a  w  tle  Tatry.  Ale  można  też  dojrzeć  deszcz  w  różnych  postaciach  -  krople  na  gałęziach  drzew  i  źdźbłach  traw,  parę  wodną  unoszącą  się  nad  dolinkami,  kałuże  błotne  w  zagłębieniach  leśnej  drogi,  mniejsze  i  większe  potoczki  powstałe  nagle  z  deszczówki,  której  nie  nadążyła  przyjąć  matka  ziemia  i  rzeźbiące  sobie  korytka  pomiędzy  butami  wędrowców,  a  także  wartkie  wodospady  spływające  po  odzieży  i  plecakach...
Zamykając  za  sobą  drzwi  samochodu  przed  postawieniem  pierwszego  kroku  na  szlaku,  przypuszczaliśmy,  że  będzie  mokro  i  parametry  słupa  wody  z  metek  wszytych  w  kołnierze  naszych  kurtek  zostaną  wystawione  na  próbę,  ale  chyba  żadne  z  nas  nie  spodziewało  się  doznań  aż  tak  intensywnych  -  po  półtoragodzinnym  marszu  do  schroniska  w  pełnej  "wodnej"  rozmaitości,  odzież  wierzchnia  zaczęła  wtórować  skarpetom  w  prośbach  o  wykręcenie  z  nich  deszczu.
Gdy  jedząc  śniadanie  w  schronisku,  spoglądaliśmy  na  coraz  większe  kałuże,  jakie  pozostawimy  po  naszych  plecakach  na  schroniskowej  podłodze,  ulewa  przeobrażała  się  w  stopniowo  znikającą  mżawkę.  Nie  wiem,  czy  pogoda  zlitowała  się  nad  nami,  czy  też  doszła  do  wniosku,  że  jednak  równowaga  w  przyrodzie  być  musi  i  deszczu  na  ten  dzień  już  wystarczy,  ale  w  dalszą  drogę  udaliśmy  się  pod  rozjaśniającym  się  niebem.  Dostaliśmy  nawet  bonus  w  postaci  trzech  napotkanych  salamander. :) 
Wypatrzył  je  Guru,  gdy  po  deszczu  wyszły  z  ukrycia,  wyczekując  słońca.  No  cóż...  Na  lekcjach  biologii  oglądało  się  je  na  obrazkach  w  podręcznikach  i  atlasach,  ale  "na  żywo"  te  żółte  plamki  na  czarnym  tle  robią  o  wiele  większe  wrażenie.  Zaskakujące  i  równocześnie  przyjemne  jest  to  uczucie  radości,  jakie  wyzwala  się  w  człowieku,  który  kilkadziesiąt  lat  swojego  życia  wiedział,  że  coś  istnieje  i  wiedział,  jak  to  wygląda,  ale  po  zobaczeniu  tego  w  rzeczywistości,  ucieszył  się,  jakby  wygrał  w  "totka". :)  Miłym  akcentem  kończącym  naszą  "małobeskidzką"  wędrówkę  były  te  salamandry.

ZDJĘCIA


Fotorelacja  tym  razem  krótka,  gdyż  szkoda  było  utopić  obiektyw. :)

19 maj - Nosal, Granaty

Na  początek  podziękowania  dla  Guru  za  decyzję  o  rozpoczęciu  tej  wędrówki  od  przejścia  zielonym  szlakiem  przez  Nosal  i  Nosalową  Przełęcz,  które  to  wzbogaciły  naszą  trasę  o  równie  zielone  widoki. 
Szlak  ten  jest  dość  często  odwiedzany  przez  sympatyków  niższych  partii  Tatr,  ale raczej  niedoceniany  i  omijany  przez  tych,  którzy  za  cel  obierają  sobie  dotarcie  na  najwyższe  tatrzańskie  szczyty.  Omijany  niesłusznie,  bo  praktycznie  na  całej  długości  szlaku  wędrującym  towarzyszą  wspaniałe  widoki,  cisza  i  poczucie  zatrzymanego  czasu.  Skalne  stopnie  prowadziły  nas  lasem,  w  którym  poza  przeważającymi  drzewami  iglastymi  pojawiały  się  także  liściaste.  Pośród  soczystej  zieleni  traw  kwitły  kwiaty  -  niektóre  w  kępach,  inne  samotnie.  Na  pewnych  odcinkach  szlaku  mijaliśmy  formy  skalne  -  czyste,  prawie  nie  porośnięte  roślinnością,  oświetlone  porannym  słońcem.  W  innych  miejscach  zza  drzew  wyłaniały  się  piękne  panoramy  -  tatrzańskie  granie  kontrastowały  z  błękitem  nieba.  Wszystko  to  razem  wzięte  stworzyło  krajobraz  tętniący  życiem.  Całkiem  fajnie  wpasowała  się  w  to  kawiarka  Agisa  [pozdrawiam :)]  oraz  trzej  muszkieterowie,  którzy  zamiast  szpad  dzierżyli  w  dłoniach  kijki  trekingowe. :)
Pełni  pozytywnych  wrażeń  zachęcamy  więc  do  wydłużenia  sobie  drogi  i  przejścia  przez  Nosal  zamiast  kierowania  się  po  linii  prostej  do  Kuźnic.  Ja  spotkanie  z  Nosalem  będę  chciała  powtórzyć  jesienią,  by  zobaczyć,  jak  prezentuje  się  tam  wszystko  w  kolorowych  barwach.

W  dalszej  drodze  do  Murowańca  po  raz  kolejny  zachwyciły  nas  Kościelce,  tym  razem  nie  przysłonięte  chmurami.  Miłą  niespodziankę  sprawiła  pogoda,  zachowując  stabilność  przez  cały  dzień.  Było  to  pierwsze  nasze  prawdziwie  wiosenne  wyjście  w  Tatry,  podczas  którego  słońce  nie  zrobiło  sobie  nawet  krótkiej  przerwy  w  dostawie  swoich  promyków  do  planety  Ziemi.  Odczuliśmy  to  naturalne  ogrzewanie  na  stoku  prowadzącym  ku  Granatom.  Ze  szczytu  spojrzeliśmy  na  wznoszące  się  wokół  Tatry  i  udaliśmy  się  w  drogę  powrotną,  w  której  towarzyszyły  nam  wschodzący  księżyc  i  zachodzące  słońce.



3 - 5 maj - Granaty, Kościelec, Kasprowy Wierch i Zawrat, czyli Tatrzańska Majówka

Zazwyczaj  nie  wyjeżdżam  w  Tatry  w  terminach,  które  zwiastują  oblężenie  schronisk  i  tłok  na  szlakach,  gdyż  przeludnienie  takie  uniemożliwia  mi  pełną  radość  z  pobytu  w  moich  ukochanych  Górach  i  wędrowanie  w  ciszy,  w  "zamknięciu  się"  w  nich  i  w  przyrodzie,  bez  konieczności  wytyczania  slalomu  giganta,  by  jak  najszybciej  odizolować  się  od  rzeki  ludzi,  która  płynie  rwącym  nurtem  w  obu  kierunkach  szlaku.  Tegoroczny  weekend  majowy  był  jednak  pierwszym  od  sześciu  lat  weekendem  majowym,  który  nie  kolidował  ani  z  pracą,  ani  z  urlopami  współpracowników,  o  który  nie  musiałam  ani  walczyć,  ani  ustawiać  się  po  niego  w  kolejce.  Nadzieję  na  w  miarę  niezatłoczone  szlaki  podsycała  pogoda,  która  nie  zapowiadała  ciepła  i  słońca.  Szalę  "za"  przechyliło  to,  iż  najbardziej  spośród  dwunastu  miesięcy  lubię  maj. :)

Pierwszym  kierunkiem  jaki  obraliśmy,  były  Granaty  -  podejściem  od  Kuźnic  żółtym  szlakiem  do  schroniska  w  Murowańcu,  a  następnie  niebieskim  z  widokami  na  Kościelec.  Przyjemnie  szło  się  w  otoczeniu  świeżej,  wiosennej  zieleni,  miejscami  pokrytej  jeszcze  warstwą  śniegu,  w  delikatnie  ogrzewającym  słońcu,  tu  i  ówdzie  słuchając  szumu  wezbranych  potoków.  Minąwszy  Czarny  Staw  Gąsienicowy,  rozpoczęliśmy  podchodzenie  żółtym  szlakiem  ku  Granatom.  Początkowo  dość  słoneczna  pogoda  zaczęła  się  zmieniać  -  pojawiało  się  coraz  więcej  chmur,  z  oddali  dochodził  odgłos  burzowych  grzmotów.  Do  szczytu  brakowało  nam  jakiejś  godziny  wspinaczki,  gdy  zaczął  padać  deszcz,  co  wpłynęło  na  decyzję  o  odwrocie.  Jak  się  potem  okazało  przelotny  i  jeden  z  kilku  gwałtownych,  jakie  spadły  jeszcze  tego  dnia. 

ZDJĘCIA  -  Granaty

Drugi  dzień  pobytu  rozpoczęliśmy  od  wejścia  na  Kościelec.  Mimo  ciepła  i  sporej  wilgotności  powietrza,  cała  wędrówka  odbyła  się  pod  znakiem  chmur  i  mgieł,  a  słońce  wyłoniło  się  zaledwie  na  krótką  chwilę,  by  oświetlić  szczyt  Kościelca,  gdy  znajdowaliśmy  się  na  Przełęczy  Karb.  Była  to  tylko  chwila,  ale  jedna  z  tych,  które  w  górskim  krajobrazie  są  najpiękniejsze  i  ukazują  nie  tylko  zmienność,  ale  przede  wszystkim  urok  gór  i  magię  przyrody.  Gdy  dotarliśmy  na  szczyt,  czekało  na  nas  mgliste  mleko,  widoczność  kilku  metrów  i  kilkoro  innych  "tatrołazów".  Schodząc  z  Kościelca,  już  na  wysokości  Przełęczy  Karb  i  poniżej  niej,  natknęliśmy  się  kilkakrotnie  na  grupki  turystów  podążających  w  górę  po  sporej  jeszcze,  ale  mało  stabilnej  warstwie  śniegu...  w  adidasach.  Niektórzy  zawrócili  i  zrezygnowali  z  kościelcowych  planów,  niektórzy  poszli  dalej,  choć  zarzekając  się,  że  sam  Kościelec  odpuszczą.  Gdy  mijaliśmy  tych  ludzi,  zastanawiałam  się,  o  czym  oni  myślą,  idąc  w  tych  adidasach?  Czy  choć  jeden  z  nich  pomyślał,  że  przez  własny  brak  rozwagi  może  przysporzyć  kłopotów  TOPRowcom?
Po  powrocie  do  Murowańca  zjedliśmy  obiad  i  korzystając  z  tego,  że  do  nadejścia  zmroku  pozostało  jeszcze  sporo  czasu,  wybraliśmy  się  na  Kasprowy  Wierch.  Widoki  we  mgle  nie  były  nawet  takie  złe,  choć  mimo  kolejnych  przebytych  metrów,  bardzo  podobne  do  siebie. :) 
Dzień  zakończyliśmy  przy  grze  planszowej,  układając  słowa.

ZDJĘCIA  -  Kościelec, Kasprowy Wierch

Trzeciego  i  ostatniego  dnia  pobytu  w  Tatrach,  pogoda  wynagrodziła  nam  dwa  poprzednie  dni  i  ku  Zawratowi  poprowadziło  nas  słońce.  Pięknie  prezentował  się  Kościelec,  ale  on  już  chyba  tak  ma,  że  nawet  jak  nie  wchodzi  się  na  niego,  a  tylko  go  mija  lub  widzi  się  go  z  daleka,  to  jednak  zawsze  się  człowiek  "nad"  nim  zatrzyma  i  zaduma.  To  taka  Góra  wśród  Gór,  można  rzec,  że  taki  trójkąt  równoramienny  wyłaniający  się  spośród  innych  grani  -  a  jednak  posiada  pewien  niezaprzeczalny  majestat  i  oczy,  i  myśli  ku  niemu  się  zwracają... 

Wejście  na  Zawrat  było  naszym  kolejnym  wejściem,  ale  nie  było  powtórzeniem  obecności  na  tej  Przełęczy.  Każdy  z  nas  wniósł  tutaj  coś  swojego  wewnątrz  siebie,  a  wszyscy  znieśliśmy  dumę  z  pierwszego  wejścia  Marzeny.  Jakby  nie  było  w  warunkach  wciąż  jeszcze  zimowych,  choć  już  bez  ujemnych  temperatur. 
To  jest  w  Górach  najpiękniejsze,  że  nawet  widoczną  liną  nie  trzeba  być  ze  sobą  powiązanym,  by  iść  na  jednej  linie...

ZDJĘCIA  -  Zawrat