środa, 17 lipca 2013

ZAPRASZAMY - VII Wyrypa Beskidzka 19 - (20) 21 lipiec (dwa dystanse długości trasy)

W  najbliższy  weekend  zapraszamy  do  udziału  w  kolejnej  edycji  Wyrypy  Beskidzkiej,  imprezie  dla  miłośników  górskich  krajobrazów  i  długich  pieszych  dystansów,  której  pomysłodawcą  jest  Marek  Bytom  z  katowickiego  Klubu  Namaste.
Po  raz  pierwszy  w  historii  letniej  Wyrypy  uczestnicy  mogą  zmierzyć  się  z  dwiema  trasami  do wyboru  -  tradycyjną  już  dłuższą  (100 km)  lub  krótszą  (50 km),  która  powstała  przede  wszystkim  z  myślą  o  tych,  którzy  po  raz  pierwszy  będą  zmagać  się  z  wyrypowym  wyzwaniem.
Do  podjęcia  próby  zachęcamy  wszystkich  chętnych  tym  bardziej,  że  pierwsze  50 km  szlaków  jest  wspólne  dla  obu  dystansów,  więc  w  trakcie  pokonywania  kolejnych  etapów  wędrówki  każdy  może  zdecydować  o  kontynuacji  lub  zakończeniu  swojego  marszu.
Wyrypa  Beskidzka  jest  wydarzeniem  rekreacyjnym,  bez  typowo  sportowej  rywalizacji  "na  czas"  -  jej  ideą  jest  propagowanie  aktywnego  spędzania  czasu  wolnego  i  zachęcenie  każdego  uczestnika  do  zmierzenia  się  z  samym  sobą  w  otoczeniu  pięknej  beskidzkiej  przyrody.  Nie  ma  tutaj  przegranych,  nawet  jeżeli  ktoś  nie  ukończy  przewidzianego  dystansu.  Każdy,  kto  wyruszy  ze  Zwardonia,  jest  już  zwycięzcą,  ponieważ  podejmuje  próbę.


Kilka  podstawowych  informacji  organizacyjnych:

*  początek  marszu  w  piątek  19  lipca  o  godz.  20:00  z  PKP  Zwardoń
*  meta  dla  dystansu  100 km  znajduje  się  na  Hali  Górowej  i  trzeba  tutaj  dojść  [dopełznąć  lub  doczołgać  się :)]  najpóźniej  w  niedzielę  21 lipca  do  godz. 12:00  (na  pokonanie  100 km  trasy  jest  więc  40 godzin)
*  meta  krótszego dystansu  50 km  także  znajduje  się  na  Hali  Górowej  i  trzeba  się  na  niej  pojawić najpóźniej  w  sobotę  20 lipca  do  godz. 20:00  (na  pokonanie  50 km  trasy  uczestnicy  mają  24 godziny)
*  udział  w  Wyrypie  jest  bezpłatny  i  jedynie  na  miejscu  startu  uczestnicy  zainteresowani  otrzymaniem  na  mecie  posiłku,  herbaty,  wrzątku  uiszczają  składkę  w  wysokości  10 zł.  [warto  te  10 zł  przekazać  organizatorom,  ponieważ  na  mecie  rzeczywiście  czeka  gorąca  herbata,  miejsce  do  rozbicia  namiotu,  miejsce  przy  ognisku  i  stole;  podczas  ubiegłorocznej  edycji  czekały  rewelacyjne  kanapki  ze  świeżym  serkiem,  pomidorem, ogórkiem  i  cebulką  na  świeżym  chlebie,  których  smak  pozostał  w  pamięci  do  dziś :) Mam  nadzieję,  że  w  tym  roku  też  będą  i  że  dotrę  do  mety,  aby  je  zjeść :)  Każda  motywacja  jest  dobra ;)] 
*  udział  w  Wyrypie  należy  zgłosić  Markowi  Bytom,  który  przesyła  każdemu  uczestnikowi  regulamin  imprezy  i  wpisuje  na  listę  uczestników.  Więcej  szczegółowych  informacji  można  również  uzyskać  od  Marka.  Kontakt  z  Markiem  można  nawiązać  poprzez  stronę  Wyrypy,  którą  stworzył: https://www.facebook.com/events/378816292236187/?ref=3


Poniżej  poglądowa  trasa  tegorocznej  letniej  Wyrypy  (wg rozpiski  organizatora):

Zwardoń (start) - Rachowiec - Sól - Praszywka - Bendoszka - Przegibek - Rycerzowa - Ujsoły - Zagroń - Lipowska - Rysianka - Miziowa - Hala Górowa (tutaj następuje meta krótszego i kontynuacja dłuższego dystansu) - Miziowa - Glinne - Przełęcz Głuchaczki - Mędralowa - Lachów Groń - Koszarawa - Lasek - Przyborów - Korbielów - Hala Górowa (meta dłuższego dystansu)

Mapki  z  wykazem  szlaków,  którymi  będą  podążać  Wyrypowicze  -  przygotowałam  dla  obu  dystansów  osobne:

DYSTANS  50km


DYSTANS  100km


W  imieniu  Marka  i  naszym  zapraszamy  do  wzięcia  udziału.  Do  zobaczenia  na  szlaku :)

9 czerwiec - Świnica

Są  szczyty,  które  przywołują  pewne  refleksje.  Są  szczyty,  przy  których  „przystajemy”  –  z  różnych  powodów.  Jednym  z  takich  szczytów  –  przystanków  jest  dla  mnie  Świnica.  Myśląc  o  Świnicy,  zawsze  myślę  też  o  tych,  dla  których  była  ona  ostatnim  szczytem,  na  który  weszli  lub  chcieli  wejść,  a  z  którego  nie  powrócili.  Jest  to  taka  osobista  zaduma  przyprawiona  żalem,  w  sposób  specyficzny  związana  z  tym  właśnie  szczytem  –  mocno  zespolona  z  ogromną  pokorą  wobec  tej  góry.  Z  pokorą  nieco  inaczej  odczuwalną  niż  wobec  pozostałych  tatrzańskich  szczytów  –  bardziej  wyciszoną,  niepodważalną,  zawierającą  pewien  aspekt  posłuszeństwa  świnickiej  skale.
Myśli  te  w  dużej  mierze  mają  swe  źródło  w  tym,  że  zdarzały  się  okresy,  gdy  miesiąc  w  miesiąc  Świnica  zabierała  człowieka,  jakby  domagając  się  ofiary  za  udostępnienie  się  człowiekowi.  I  tutaj  rodzą  się  pytania:  czy  można  stwarzać  taką  ideologię,  że  to  góra  wystawia  rachunek  za  obecność  człowieka  na  niej?  Czy  wolno  człowiekowi  górę  oskarżyć  o  śmierć  drugiego  człowieka?  Czy  to  nie  człowiek  od  pierwszego  kroku  swojej  wędrówki,  działając  wg  własnej  woli,  w  sposób  bezsłowny  deklaruje  poniesienie  wszelkich  kosztów  związanych  z  jego  obecnością  na  danej  górze?  Są  to  pytania,  które  czasami  sobie  zadaję  –  pytania  czysto  egzystencjalne,  nie  mające  na  celu  oceny  lub  wskazania  „winnego”  wypadkom  i  śmierciom  poniesionym  w  górach.

Nie  spieszyłam  się  z  wejściem  na  szczyt  Świnicy,  choć  był  to  od  pewnego  czasu  określony  cel  do  zrealizowania.  Ale  musiał  wykiełkować  i  dojrzeć  na  drodze  moich  wewnętrznych  rozmów  z  górą.  Tak  więc  ta  nasza  lipcowa  wędrówka  ku  szczytowi  była  dla  mnie  swego  rodzaju  zawierzeniem  górze  i  pozwoleniem  jej,  by  wprowadziła  mnie  na  swój  wierzchołek  i  sprowadziła  z  niego.
Szlak,  którym  wędrowaliśmy,  nie  był  szczególnie  trudny,  jednak  odcinek  podszczytowy,  z  zabezpieczeniem  łańcuchowym,  wymagał  sporego  skupienia  się  i  uwagi  ze  względu  na  dużą  ekspozycję.  Najbardziej  wymagający  etap  naszej  wędrówki  okazał  się  etapem  najpiękniejszym,  wręcz  graniczącym  z  mistycznością.  Wspaniałe  jest  uczucie  jedności  ze  skałą,  gdy  stan  skupienia  myśli  jest  tak  silny,  że  w  pewnym  momencie  w  świadomości  człowieka  istnieje  tylko  skała,  łańcuch  i  przesuwające  się  po  nim  ręce,  a  wszystko  inne,  które  przecież  jest  wciąż  obok  człowieka  i  w  człowieku,  przestaje  być  dostrzegalne  i  odczuwalne  –  odchodzi  jakby  gdzieś  w  inną  przestrzeń.  Nawet  pojęcie  czasu  przestaje  istnieć  –  jest  tylko  tutaj  i  teraz.  Subiektywnie  pokuszę  się  stwierdzić,  iż  w  kwestii  emocjonalnej,  podczas  obecności  człowieka  w  górach  i  jego  działalności  w  skale,  nie  ma  nic  piękniejszego  od  uczucia  współistnienia  z  tą  skałą  i  miejscem,  w  którym  się  jest.

Spotkanie  ze  Świnicą  było  dla  nas  spotkaniem  szczęśliwym  –  prowadziło  nas  słońce,  które  skłoniło  co  niektórych  do  nabycia  świeżej  opalenizny.  :)
Pojedyncze  chmury  i  płaty  zalegającego  w  żlebach  śniegu  malowały  obrazy  kontrastujące  z  letnią  zielenią  i  błękitem  nieba.  W  drodze  do  schroniska  Murowaniec,  wspaniale  zaprezentował  się  nam  Kościelec  –  z  właściwą  sobie  godnością  i  strzelistością  przyciągał  uwagę,  wynurzając  się  zza  Małego  Kościelca.  Śniadanie  zjedliśmy  przy  stołach  pokrytych  wzorami,  jakie  utworzyły  zaschnięte  na  blatach  krople  deszczu.  Zrelaksowani  i  syci  wyruszyliśmy  ku  celowi  naszej  wędrówki  –  towarzyszył  nam  wiatr  w  postaci  mniejszych  i  większych  podmuchów.  Na  szczycie  Świnicy  dobrze  zaopatrzone  Dziewczyny  odpaliły  bombę  witaminową,  jaką  przyniosły  w  plecakach  –  zdjęcia  mówią  same  za  siebie,  z  sałatki  najbardziej  ucieszył  się  Janek.  Konsumpcja  i  podziwianie  widoków  ze świnickiego  szczytu  nie  trwały  niestety  zbyt  długo,  gdyż  nadciągające  chmury  i  wzmagający  się  wiatr,  zmusiły  nas  do  przyspieszonego  zejścia  ze  szczytu.  Na  odcinku  łańcuchów  matka  natura  postanowiła  pokazać  nam,  że  poza  tym,  co  już  tego  dnia  widzieliśmy,  przygotowała  dla  nas  także  trochę  gradu.  Na  szczęście  w  porę  zreflektowała  się,  że  w  zupełności  wystarczyły  nam  widoki  ze  szczytu,  by  docenić  jej  piękno  i  siłę,  i  dalszą  drogę  odbyliśmy  już  przy  dobrej  pogodzie.

ZDJĘCIA


30 maj - Leskowiec

Tym  razem  trasę  wędrówki  wybrała  nam  pogoda  i  zamierzoną  Babią  Górę  w  Beskidzie  Żywieckim  zastąpiliśmy  Leskowcem  w  Beskidzie  Małym.
Z  Leskowca  rozciągają  się  widoki  na  dolinę  Skawy,  na  szczyty  Beskidów  Makowskiego  i  Śląskiego,  dojrzeć  stąd  można  Gorce  z  Turbaczem,  wspomnianą  już  żywiecką  Babią  Górę,  a  w  tle  Tatry.  Ale  można  też  dojrzeć  deszcz  w  różnych  postaciach  -  krople  na  gałęziach  drzew  i  źdźbłach  traw,  parę  wodną  unoszącą  się  nad  dolinkami,  kałuże  błotne  w  zagłębieniach  leśnej  drogi,  mniejsze  i  większe  potoczki  powstałe  nagle  z  deszczówki,  której  nie  nadążyła  przyjąć  matka  ziemia  i  rzeźbiące  sobie  korytka  pomiędzy  butami  wędrowców,  a  także  wartkie  wodospady  spływające  po  odzieży  i  plecakach...
Zamykając  za  sobą  drzwi  samochodu  przed  postawieniem  pierwszego  kroku  na  szlaku,  przypuszczaliśmy,  że  będzie  mokro  i  parametry  słupa  wody  z  metek  wszytych  w  kołnierze  naszych  kurtek  zostaną  wystawione  na  próbę,  ale  chyba  żadne  z  nas  nie  spodziewało  się  doznań  aż  tak  intensywnych  -  po  półtoragodzinnym  marszu  do  schroniska  w  pełnej  "wodnej"  rozmaitości,  odzież  wierzchnia  zaczęła  wtórować  skarpetom  w  prośbach  o  wykręcenie  z  nich  deszczu.
Gdy  jedząc  śniadanie  w  schronisku,  spoglądaliśmy  na  coraz  większe  kałuże,  jakie  pozostawimy  po  naszych  plecakach  na  schroniskowej  podłodze,  ulewa  przeobrażała  się  w  stopniowo  znikającą  mżawkę.  Nie  wiem,  czy  pogoda  zlitowała  się  nad  nami,  czy  też  doszła  do  wniosku,  że  jednak  równowaga  w  przyrodzie  być  musi  i  deszczu  na  ten  dzień  już  wystarczy,  ale  w  dalszą  drogę  udaliśmy  się  pod  rozjaśniającym  się  niebem.  Dostaliśmy  nawet  bonus  w  postaci  trzech  napotkanych  salamander. :) 
Wypatrzył  je  Guru,  gdy  po  deszczu  wyszły  z  ukrycia,  wyczekując  słońca.  No  cóż...  Na  lekcjach  biologii  oglądało  się  je  na  obrazkach  w  podręcznikach  i  atlasach,  ale  "na  żywo"  te  żółte  plamki  na  czarnym  tle  robią  o  wiele  większe  wrażenie.  Zaskakujące  i  równocześnie  przyjemne  jest  to  uczucie  radości,  jakie  wyzwala  się  w  człowieku,  który  kilkadziesiąt  lat  swojego  życia  wiedział,  że  coś  istnieje  i  wiedział,  jak  to  wygląda,  ale  po  zobaczeniu  tego  w  rzeczywistości,  ucieszył  się,  jakby  wygrał  w  "totka". :)  Miłym  akcentem  kończącym  naszą  "małobeskidzką"  wędrówkę  były  te  salamandry.

ZDJĘCIA


Fotorelacja  tym  razem  krótka,  gdyż  szkoda  było  utopić  obiektyw. :)

19 maj - Nosal, Granaty

Na  początek  podziękowania  dla  Guru  za  decyzję  o  rozpoczęciu  tej  wędrówki  od  przejścia  zielonym  szlakiem  przez  Nosal  i  Nosalową  Przełęcz,  które  to  wzbogaciły  naszą  trasę  o  równie  zielone  widoki. 
Szlak  ten  jest  dość  często  odwiedzany  przez  sympatyków  niższych  partii  Tatr,  ale raczej  niedoceniany  i  omijany  przez  tych,  którzy  za  cel  obierają  sobie  dotarcie  na  najwyższe  tatrzańskie  szczyty.  Omijany  niesłusznie,  bo  praktycznie  na  całej  długości  szlaku  wędrującym  towarzyszą  wspaniałe  widoki,  cisza  i  poczucie  zatrzymanego  czasu.  Skalne  stopnie  prowadziły  nas  lasem,  w  którym  poza  przeważającymi  drzewami  iglastymi  pojawiały  się  także  liściaste.  Pośród  soczystej  zieleni  traw  kwitły  kwiaty  -  niektóre  w  kępach,  inne  samotnie.  Na  pewnych  odcinkach  szlaku  mijaliśmy  formy  skalne  -  czyste,  prawie  nie  porośnięte  roślinnością,  oświetlone  porannym  słońcem.  W  innych  miejscach  zza  drzew  wyłaniały  się  piękne  panoramy  -  tatrzańskie  granie  kontrastowały  z  błękitem  nieba.  Wszystko  to  razem  wzięte  stworzyło  krajobraz  tętniący  życiem.  Całkiem  fajnie  wpasowała  się  w  to  kawiarka  Agisa  [pozdrawiam :)]  oraz  trzej  muszkieterowie,  którzy  zamiast  szpad  dzierżyli  w  dłoniach  kijki  trekingowe. :)
Pełni  pozytywnych  wrażeń  zachęcamy  więc  do  wydłużenia  sobie  drogi  i  przejścia  przez  Nosal  zamiast  kierowania  się  po  linii  prostej  do  Kuźnic.  Ja  spotkanie  z  Nosalem  będę  chciała  powtórzyć  jesienią,  by  zobaczyć,  jak  prezentuje  się  tam  wszystko  w  kolorowych  barwach.

W  dalszej  drodze  do  Murowańca  po  raz  kolejny  zachwyciły  nas  Kościelce,  tym  razem  nie  przysłonięte  chmurami.  Miłą  niespodziankę  sprawiła  pogoda,  zachowując  stabilność  przez  cały  dzień.  Było  to  pierwsze  nasze  prawdziwie  wiosenne  wyjście  w  Tatry,  podczas  którego  słońce  nie  zrobiło  sobie  nawet  krótkiej  przerwy  w  dostawie  swoich  promyków  do  planety  Ziemi.  Odczuliśmy  to  naturalne  ogrzewanie  na  stoku  prowadzącym  ku  Granatom.  Ze  szczytu  spojrzeliśmy  na  wznoszące  się  wokół  Tatry  i  udaliśmy  się  w  drogę  powrotną,  w  której  towarzyszyły  nam  wschodzący  księżyc  i  zachodzące  słońce.



3 - 5 maj - Granaty, Kościelec, Kasprowy Wierch i Zawrat, czyli Tatrzańska Majówka

Zazwyczaj  nie  wyjeżdżam  w  Tatry  w  terminach,  które  zwiastują  oblężenie  schronisk  i  tłok  na  szlakach,  gdyż  przeludnienie  takie  uniemożliwia  mi  pełną  radość  z  pobytu  w  moich  ukochanych  Górach  i  wędrowanie  w  ciszy,  w  "zamknięciu  się"  w  nich  i  w  przyrodzie,  bez  konieczności  wytyczania  slalomu  giganta,  by  jak  najszybciej  odizolować  się  od  rzeki  ludzi,  która  płynie  rwącym  nurtem  w  obu  kierunkach  szlaku.  Tegoroczny  weekend  majowy  był  jednak  pierwszym  od  sześciu  lat  weekendem  majowym,  który  nie  kolidował  ani  z  pracą,  ani  z  urlopami  współpracowników,  o  który  nie  musiałam  ani  walczyć,  ani  ustawiać  się  po  niego  w  kolejce.  Nadzieję  na  w  miarę  niezatłoczone  szlaki  podsycała  pogoda,  która  nie  zapowiadała  ciepła  i  słońca.  Szalę  "za"  przechyliło  to,  iż  najbardziej  spośród  dwunastu  miesięcy  lubię  maj. :)

Pierwszym  kierunkiem  jaki  obraliśmy,  były  Granaty  -  podejściem  od  Kuźnic  żółtym  szlakiem  do  schroniska  w  Murowańcu,  a  następnie  niebieskim  z  widokami  na  Kościelec.  Przyjemnie  szło  się  w  otoczeniu  świeżej,  wiosennej  zieleni,  miejscami  pokrytej  jeszcze  warstwą  śniegu,  w  delikatnie  ogrzewającym  słońcu,  tu  i  ówdzie  słuchając  szumu  wezbranych  potoków.  Minąwszy  Czarny  Staw  Gąsienicowy,  rozpoczęliśmy  podchodzenie  żółtym  szlakiem  ku  Granatom.  Początkowo  dość  słoneczna  pogoda  zaczęła  się  zmieniać  -  pojawiało  się  coraz  więcej  chmur,  z  oddali  dochodził  odgłos  burzowych  grzmotów.  Do  szczytu  brakowało  nam  jakiejś  godziny  wspinaczki,  gdy  zaczął  padać  deszcz,  co  wpłynęło  na  decyzję  o  odwrocie.  Jak  się  potem  okazało  przelotny  i  jeden  z  kilku  gwałtownych,  jakie  spadły  jeszcze  tego  dnia. 

ZDJĘCIA  -  Granaty

Drugi  dzień  pobytu  rozpoczęliśmy  od  wejścia  na  Kościelec.  Mimo  ciepła  i  sporej  wilgotności  powietrza,  cała  wędrówka  odbyła  się  pod  znakiem  chmur  i  mgieł,  a  słońce  wyłoniło  się  zaledwie  na  krótką  chwilę,  by  oświetlić  szczyt  Kościelca,  gdy  znajdowaliśmy  się  na  Przełęczy  Karb.  Była  to  tylko  chwila,  ale  jedna  z  tych,  które  w  górskim  krajobrazie  są  najpiękniejsze  i  ukazują  nie  tylko  zmienność,  ale  przede  wszystkim  urok  gór  i  magię  przyrody.  Gdy  dotarliśmy  na  szczyt,  czekało  na  nas  mgliste  mleko,  widoczność  kilku  metrów  i  kilkoro  innych  "tatrołazów".  Schodząc  z  Kościelca,  już  na  wysokości  Przełęczy  Karb  i  poniżej  niej,  natknęliśmy  się  kilkakrotnie  na  grupki  turystów  podążających  w  górę  po  sporej  jeszcze,  ale  mało  stabilnej  warstwie  śniegu...  w  adidasach.  Niektórzy  zawrócili  i  zrezygnowali  z  kościelcowych  planów,  niektórzy  poszli  dalej,  choć  zarzekając  się,  że  sam  Kościelec  odpuszczą.  Gdy  mijaliśmy  tych  ludzi,  zastanawiałam  się,  o  czym  oni  myślą,  idąc  w  tych  adidasach?  Czy  choć  jeden  z  nich  pomyślał,  że  przez  własny  brak  rozwagi  może  przysporzyć  kłopotów  TOPRowcom?
Po  powrocie  do  Murowańca  zjedliśmy  obiad  i  korzystając  z  tego,  że  do  nadejścia  zmroku  pozostało  jeszcze  sporo  czasu,  wybraliśmy  się  na  Kasprowy  Wierch.  Widoki  we  mgle  nie  były  nawet  takie  złe,  choć  mimo  kolejnych  przebytych  metrów,  bardzo  podobne  do  siebie. :) 
Dzień  zakończyliśmy  przy  grze  planszowej,  układając  słowa.

ZDJĘCIA  -  Kościelec, Kasprowy Wierch

Trzeciego  i  ostatniego  dnia  pobytu  w  Tatrach,  pogoda  wynagrodziła  nam  dwa  poprzednie  dni  i  ku  Zawratowi  poprowadziło  nas  słońce.  Pięknie  prezentował  się  Kościelec,  ale  on  już  chyba  tak  ma,  że  nawet  jak  nie  wchodzi  się  na  niego,  a  tylko  go  mija  lub  widzi  się  go  z  daleka,  to  jednak  zawsze  się  człowiek  "nad"  nim  zatrzyma  i  zaduma.  To  taka  Góra  wśród  Gór,  można  rzec,  że  taki  trójkąt  równoramienny  wyłaniający  się  spośród  innych  grani  -  a  jednak  posiada  pewien  niezaprzeczalny  majestat  i  oczy,  i  myśli  ku  niemu  się  zwracają... 

Wejście  na  Zawrat  było  naszym  kolejnym  wejściem,  ale  nie  było  powtórzeniem  obecności  na  tej  Przełęczy.  Każdy  z  nas  wniósł  tutaj  coś  swojego  wewnątrz  siebie,  a  wszyscy  znieśliśmy  dumę  z  pierwszego  wejścia  Marzeny.  Jakby  nie  było  w  warunkach  wciąż  jeszcze  zimowych,  choć  już  bez  ujemnych  temperatur. 
To  jest  w  Górach  najpiękniejsze,  że  nawet  widoczną  liną  nie  trzeba  być  ze  sobą  powiązanym,  by  iść  na  jednej  linie...

ZDJĘCIA  -  Zawrat


poniedziałek, 20 maja 2013

9 czerwiec (niedziela) Słowacki Raj


Po wstępnych uzgodnieniach z Guru, planujemy 9 czerwca wypad do Słowackiego Raju.
Wstępny plan jest taki:

1. Zaczynamy w Cingov (tam mamy Parking)














2. Tomasovski wyhlad


3. Klastorska Roklina














4. Klasztorzysko











5. Obrovsky Vodopad


















Potem powrót przez Klasztorzysko do Cingova.

Cingov - Tomaszowski Vyhlad                   1h15'
Tomaszowski Vyhlad  - Klastorska Roklina    2h45'
Klastorska Roklina - Klasztorzysko:              0h35'
Klasztorzysko - Obrovsky Vodopad:             1h50'
Obrovsky Vodopad - Klasztorzysko              0h50'
Klasztorzysko - Cingov                              2h20'

RAZEM bez postojów 9h:35'

Zdjęcia z internetu.









czwartek, 2 maja 2013

21 kwiecień 2013 - Chochołowskie krokusy i Grześ

Krótkim  wspomnieniem  z  kwietniowej  wędrówki  przez  krokusowe  szlaki  oficjalnie WITAMY  WIOSNĘ  na  naszym  blogu :) 

Relację  z  wyjazdu  będzie  można  przeczytać  po  weekendzie  "majówkowym",  a tymczasem  zapraszam  do  obejrzenia  zdjęć.

ZDJĘCIA

wtorek, 30 kwietnia 2013

31 marzec - 2 kwiecień 2013 - Wysokiego Alleluja, czyli Wielkanoc Tatrzańska

Poza  aspektem  religijnym,  święta  w  naszej  tradycji  uważane  są  za  czas  rodzinny,  spędzany  w domach  z  najbliższymi  i  odwiedzaniu  bliższych  i  dalszych  krewnych,  przyjaciół.  My  postanowiliśmy  odwiedzić  w  tym  czasie  także  naszych  przyjaciół  skalnych,  choć  pokrytych  jeszcze  grubą  warstwą  śniegu  i  udaliśmy  się  w  Tatry.  Wyjazd  ten  możemy  uznać  za  udane  połączenie  idei  Świąt  i  przyjemnego  odpoczynku  poza  domami  -  jak  się  okazało,  jedno  nie  wyklucza  drugiego  i  da  się  ze  sobą  pogodzić  tak,  by  i  dla  bliskich  pozostających  w domach  tego  świątecznego  czasu  nie  zabrakło. A  teraz  słów  kilka  o  naszej  Wielkanocy,  którą  spędziliśmy  w  schronisku  w  Dolinie  Roztoki.  (Przy  okazji  pochwała  dla  schroniska  za  schludność  i  przyjemne,  kameralne  warunki  pobytu.)

Bohaterem  pierwszego  planu  zostało  jajko,  które  w  pisankę  zamienił  Sławek,  odkrywający  w  sobie  talent  artystyczny.  Tak  nam  się  to  rękodzieło  Sławka  spodobało,  że  żadne  z  nas  nie  chciało  go  zjeść  -  takim  to  sposobem  owe  jajko  spędziło  z  nami  Święta,  zachowując  swą  urokliwą  skorupkę. :)
Pobyt  w  Roztoce  rozpoczęliśmy  niedzielnym  wieczorem  od  miłych  rozmów  przy  kolacji.  Świąteczny  nastrój  podtrzymywały  wielkanocne  potrawy,  które  przywieźliśmy  ze  sobą.  Była  to  ciężka  próba  dla  naszych  brzuchów,  które  poza  pokaźną  ilością  jedzenia  musiały  zmierzyć  się  z  równie  pokaźną  ilością  śmiechu,  co  dzielnie  zniosły.
Pierwszego  dnia  pobytu  udaliśmy  się  spacerowym  tempem  nad  Morskie  Oko  -  wybór  szlaku  dostosowaliśmy  do  pogody,  a  słońce  w  tym  dniu  najwyraźniej  postanowiło  odpocząć  i  nie  oświetlało  nam  drogi.  Warunki  do  wędrowania  nie  były  jednak  złe,  gdyż  nie  przyłączył  się  do  nas  ani  wiatr  ani  padający  śnieg  -  szło  nam  się  o  tyle  przyjemnie,  że  prawie  pustym  szlakiem,  w  ciszy  i  w  otoczeniu  tatrzańskiej  przyrody.
Drugiego  dnia  powitała  nas  piękna,  słoneczna  pogoda,  zachęcając  do  wyruszenia  Doliną  Roztoki  i  czarnym  szlakiem  do Doliny  Pięciu  Stawów  Polskich. Wspaniale  mieniły  się  w promieniach  słońca  gałęzie  drzew  zamknięte  w  lodzie,  więc  nie  żałowaliśmy  czasu  na  przystawanie  i  przyglądanie  się  im.  W  schronisku  w  Dolinie  Pięciu  Stawów  zjedliśmy  drugie  śniadanie,  po  czym  udaliśmy  się  w  kierunku  szlaku  na  Kozi  Wierch.  I  właśnie  tutaj  dwoje  z  naszej  trójki  uległo  błogiemu  lenistwu  i  przysiadło  przy  "szlakowskazie",  wygrzewając  się  w  słońcu  i  pozostawiając  ratowanie  honoru  zespołu  Sławkowi,  który  wyruszył  w  dalszą  drogę  i  dotarł  co  najmniej  do  połowy  stoku  Koziego  Wierchu.  Po  powrocie  Sławka  ulżyliśmy  plecakom,  zjadając  resztę  ciast  i  jeszcze  spoglądając  za  siebie,  skierowaliśmy  się  ku  schronisku  i  dalej czarnemu  szlakowi,  który  szlakiem  zielonym  poprowadził  nas  do  naszej  bazy  w  Dolinie  Roztoki.  Tutaj  dobiegał  końca  nasz  wielkanocny  czas  spędzany  z  Tatrami  i  rozpoczynał  się  powrót  do  domów.  We  wspomnieniach  trwał  on  jednak  nadal.

ZDJĘCIA

sobota, 27 kwietnia 2013

10 marzec 2013 - Zawrat

Marcowe  wejście  na  Zawrat  rozpoczęliśmy  dość  często  uczęszczaną  przez  nas  tej  zimy  trasą, mianowicie  żółtym  szlakiem  prowadzącym  z  Kuźnic  do  schroniska  w  Murowańcu.  Niestety  pogoda  postanowiła  nas  tym  razem  nie  rozpieszczać  i  podczas  całej  wędrówki  słońce  wyjrzało  zza  chmur  zaledwie  kilka  razy,  po  czym  na  dobre  się  za  nimi  ukryło.  Brak  widoku  pięknych  tatrzańskich  panoram  Panowie  postanowili  zrekompensować  sobie  widokiem  tego,  co  znajdowało  się  w  zasięgu  ich  oczu  i  rąk  -  zaglądając  do  pudełka,  w  którym  wędrowały  z  nami  rurki  z  kremem.  Rurkom  nie  udało  się  dotrzeć  do  Murowańca  -  zniknęły  w  rejonie  Karczmiska.  My  natomiast  do  schroniska  dotarliśmy,  zjedliśmy  syte  śniadanie  i  ustaliwszy  dalszy  przebieg  wędrówki,  podzieliliśmy  się  na  dwa  zespoły,  z  których  jeden  wyruszył  ku  Zawratowi,  a  drugi  podążył  tą  samą  drogą  ku  Czarnemu  Stawowi  Gąsienicowemu.
Droga  na  Zawrat  nie  sprawiała  problemów  i  aż  do  Zmarzłego  Stawu  była  nawet  przyjemna.  Bardziej  uciążliwa stała  się  na  odcinku  od  Zmarzłego  Stawu  przez  Zawratowy  Żleb,  gdzie  mimo  początkowo  dobrze  wybitych  w  śniegu  stopni,  zaczęliśmy  tracić  dobrą  widoczność  i  pięliśmy  się  w  kierunku  szczytu  trochę  "na  czuja",  mając  zasięg  widoczności  50 - 30 metrów.  Na  wysokości  Mylnej  Przełęczy  minęło  nas  kilku  zjeżdżających  Zawratowym  Żlebem  skiturowców  i  od  tego  momentu  nie  spotkaliśmy  już  przed  nami  nikogo.  Na  wysokości  Zawratowej  Turni  skończyły  się  także  wydeptane  stopnie  i  dalszy  odcinek  drogi  pokonywaliśmy  już  bez  żadnych  taryf  ulgowych.  Przed  zejściem  założyliśmy  raki, a następnie  udaliśmy  się  w  drogę  powrotną  do  Murowańca,  gdzie  czekał  na  nas  drugi  zespół.  Do  Kuźnic  wróciliśmy,  podążając  szlakiem  niebieskim.

ZDJĘCIA

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

KROKUSY

W poniedziałek - dzwoniłem do schroniska na Chochołowskiej Polanie i miła pani poinformowała mnie, że już ok 15% polany jest pokrytej krokusami - do niedzieli będzie ich zdecydowanie więcej!!!

Termin 21 kwietnia wydaje się być niezagrożony!!!!

Proszę w komentarzach pisać kto się wybiera !

sobota, 30 marca 2013

Chochołowskie Krokusy

Życząc wszytkim czytelnikom i znajomym ze szlaków Wesołych Świąt (choć nie wiem jakich), mam
 pytanie.
Czy ktoś już pilnuje kwitnienia Krokusów i planuje datę wyjścia na Krokusy na Polanie Chochołowskiej?
Mam nadzieję że jeszcze nie kwitną (zima znów przyszła).
Ale około połowy kwietnia będę już na tyle miał sił po operacji, że wreszcie dołączę do Górołazów.

Bardzo się Cieszę, że Magda tak pięknie pisze i blog nie umarł.


Pozdrawiam Rafał Duży.

piątek, 29 marca 2013

23/24 luty 2013 – Wyrypa Beskidzka, edycja zimowa

Była  to  właściwie  I  Samozwańcza  Zimowa  Wyrypa  Beskidzka,  gdyż  odbyła  się  ona  bez  udziału  pomysłodawcy  i  organizatora  cyklu  Wyryp,  Marka  Bytom  z  katowickiego  klubu  Namaste,  który  na  kilka  dni  przed  wyznaczonym  terminem  odwołał  wydarzenie,  za  przyczynę  podając  „bardzo  trudne  warunki  na  beskidzkich  szlakach”.  Na  osobę  Marka  została  już  pchnięta  fala  ocen  i  krytyki,  więc  swojej  kropli  do  tej  fali  nie  dodam.  Jako  pomysłodawca  i  organizator  miał  prawo  podjąć  taką  decyzję  i  ją  podjął.  My  podjęliśmy  własne  decyzje  i  postanowiliśmy  jednak  na  trasę  Wyrypy  wyruszyć,  spontanicznie  i  niezależnie  od  siebie  formując  grupę  kilkudziesięciu  osób,  które  zgodnie  z  planem  stawiły  się  na  starcie,  by  zmierzyć  się  zarówno  z  zimowymi  warunkami  na  beskidzkich  szlakach  jak  i  z  sobą  samym.

Ideą  Wyrypy  Zimowej  jest  przejście  dystansu  50-ciu  km  w  czasie  26-ciu  godzin  wyznaczoną  wcześniej  trasą,  która  wiedzie  beskidzkimi  szlakami.  Pierwsi  uczestnicy  Wyrypiarze  –  Samozwańcy  pojawili  się  w  miejscu  startu,  czyli  Chacie  na  Zagroniu  już  wczesnym  sobotnim  rankiem.  Kolejni  (m.in.  nasza  czwóreczka)  meldowali  swoją  gotowość  do  wyruszenia  troszkę  później,  a  przed  południem  wszyscy  uczestnicy  znajdowali  się  już  na  szlaku.
Trasa  tegorocznej  zimowej  edycji  rozpoczynała  i  kończyła  się  we  wspomnianej  Chacie  na  Zagroniu,  skąd  żółtym  szlakiem  wiodła  przez  Lipowską  na  Rysiankę.  Następnie  szlakiem  czerwonym  na  Trzy  Kopce  i  dalej  niebieskim  na  Krawców  Wierch.  Tutaj  znów  pojawiał  się  kolor  żółty,  który  prowadził  nas  przez  Glinkę  i  Soblówkę  do  szlaku  czarnego,  a  ten  z  kolei  do  schroniska  na  Rycerzowej.  Stąd  droga  wiodła  przez  Kotarz,  Muńcuł  i  Ujsoły,  a  z  nich  już  niedaleko  było  do  osiągnięcia  mety,  na  którą  kierowaliśmy  się  szlakiem  czarnym.

Pogoda  była  dla  nas  dość  łaskawa,  choć  niestety  słońce  zza  chmur  wyjrzało  tylko  raz  na  krótką  chwilę  i  po  raz  kolejny  już  się  nie  pokazało.  Podczas  marszu  było  nam  jednak  ciepło  i  kolejne  warstwy  odzieży  trafiały  do  plecaków.  Od  czasu  do  czasu  wiał  wiatr,  a  momentami  przypominał  nam  o  sobie  także  padający  śnieg,  Ogólnie  jednak  warunki  pogodowe  nie  były  złe  i  nie  utrudniały  nam  wędrowania  w  sposób  ciągły.  Z  warunkami  terenowymi  bywało  różnie,  ale  każdy  kto  wyruszał  na  trasę  Wyrypy,  miał  świadomość  czego  mniej  –  więcej  spodziewać  się  zimą,  więc  większego  zaskoczenia  nie  było.  Przypuszczam,  że  Ci  z  uczestników  beskidzkich  zmagań,  którzy  regularnie  wędrują  po  górach,  nie  raz  doświadczyli  już  warunków  gorszych  lub  nawet  spartańskich.
Szlaki,  którymi  wędrowaliśmy  nie  były  rewelacyjnie  przetarte,  jednak  przedeptane  troszkę  tak  i  raczej  trudno  byłoby  się  zgubić.  Na  temat  uciążliwości  trasy  pojawiłoby  się  tyle  zdań,  ile  osób  ukończyło  Wyrypę  –  jednym  bardziej  dał  się  we  znaki  odcinek  prowadzący  na  Krawców  Wierch,  innym  podejście  na  Rycerzową,  jeszcze  inni  wskazaliby  na  Kotarz  i  Muńcuł,  które  znalazły  się  w  drugiej  połowie  trasy  i  rzeczywiście  były  już  słabo  przetarte.  Ten  etap  wymagał  największego  przekopywania  się  przez  zalegający  śnieg,  którego  raz  mieliśmy  po  kolana,  a  w  pewnym  momencie  prawie  po  pas.  Odcinek  ten  pokonywaliśmy  już  późną  nocą  i  chyba  tutaj  najbardziej  odczuliśmy  też  wietrzną  zadymkę.

Atmosfera  podczas  Wyrypy  pokazała,  że  warto  organizować  takie  wyprawy,  gdyż  biorą  w  nich  udział  ludzie,  którzy  naprawdę  lubią  to,  co  robią  i  czują  klimat  gór.  Ludzie,  dla  których  wysiłek  nie  jest  powodem  do  narzekania,  choć  zapewne  nie  jednemu  Wyrypowiczowi  przeszło  przez  myśl  „mam  dość”,  gdy  wpadł  w  kolejny  śnieżny  dołek  lub  zdzierał  mięśnie  na  podejściu.  Satysfakcja  po  przejściu  tych  50-ciu  kilometrów  jest  jednak  na  tyle  duża,  że  chyba  nikt  kto  je  przeszedł,  nie  powiedziałby,  że  nie  było  warto.
Nam  się  udało  –  w  dobrych  nastrojach,  bez  nieprzyjemności  po  drodze,  bez  uszkodzeń  ciała  i  umysłu. :)
Mam  nadzieję,  że  do  zobaczenia  za  rok  w  tym  samym  a  nawet  większym  składzie. :)

ZDJĘCIA

czwartek, 28 marca 2013

18 luty 2013 – Kasprowy Wierch – Beskid

Połączeniem  przyjemnego  z  pożytecznym  można  byłoby  określić  tą  wędrówkę,  którą  postanowiliśmy  odbyć  w  ramach  treningu  przed  zbliżającą  się  Zimową  Wyrypą  Beskidzką  (o  której  to  słów  kilka  znajdzie  się  w  kolejnym  poście).

Kasprowego  Wierchu  nie  wybraliśmy  przypadkowo  –  wprawdzie  do  najwyższych  szczytów  nie  należy,  jednak  ze  swymi  1987 – ma  metrami  n. p. m.,  wydawał  się  być  całkiem  dobrym  miejscem,  w  którym  w  warunkach  zimowych  mogliśmy  troszkę  zapolować  na  świeże  czerwone  krwinki.  :)  Dłuższe,  ciągłe  podejścia  i  zejścia  zadbały  natomiast  o  rytmiczną  pracę  mięśni  nóg,  czego  także  było nam trzeba.
W  dużej  mierze  do  udania  się  na  Kasprowy  i  sąsiadujący  z  nim  Beskid,  zachęciły  nas  prognozy  pogody,  zapowiadające  słoneczny  dzień,  co  dawało  z  kolei  szansę  na  wspaniałe  widoki  ze  szczytów.  Dlatego  też  z  Kuźnic  wyruszyliśmy  z  dużymi  apetytami  na  to,  co  chcieliśmy  ujrzeć  u  celu.
W  trakcie  całej  wędrówki  podążaliśmy  szlakiem  żółtym,   jednak  już  początkowy  odcinek  do  Murowańca  zgasił  nieco  nasze  nadzieje,  gdyż  słońca  jakoś  wcale  nie  było  widać,  za  to  chmury  unosiły  się  praktycznie  wszędzie  i  raz  mniej,  raz  bardziej  ograniczały  widoczność.  Dopiero  w  rejonie  Karczmiska  zza  chmur  tych  nieśmiało  zaczęło  wyłaniać  się  słońce  i  z  każdym  kolejnym  krokiem  przybliżającym  nas  do  Hali  Gąsienicowej,  świeciło  coraz  intensywniej.  Skąpana  w  słonecznych  promieniach  biel  śniegu  pięknie  uwydatniła  błękit  nieba  i  grań  Kościelca.  Również  Kasprowy,  sam  w  sobie  pozbawiony  efektownej  rzeźby  geologicznej,  za  to  pokryty  grubą  warstwą  śniegu,  wspaniale  prezentował  się  w  takich  warunkach  pogodowych  –  jak  pod  warstewką  białego  atłasu.  Zachęceni  otaczającymi  nas  bajkowymi  widokami,  skróciliśmy  śniadaniową  przerwę  w  schronisku  do  minimum,  by  jak  najszybciej  rozpocząć  najprzyjemniejszy  etap  naszej  wędrówki,  czyli drogę  ku  szczytowi.  Słońce  przyjemnie  nas  ogrzewało,  wprowadzając  nastrój  rozleniwienia,  a  gdy  w  południe  dotarliśmy  na  Kasprowy,  a  chwilę  później  na  Beskid,  wiedzieliśmy  już,  że  z  zejściem  spieszyć  się  nie  będziemy.  Czekały  na  nas  tak  piękne  panoramy  Tatr  polskich  i  słowackich,  że  nie  przeszkadzali  nam  nawet  turyści  dość  licznie  wjeżdżający  pod  szczyt  kolejką.  Otaczające  nas  szczyty  i  stoki  wyglądały  jak  posypane  cukrem  pudrem,  pomiędzy  nimi  unosiły  się  chmury,  śnieg  mienił  się  srebrzystymi  iskierkami.  Schodzenie  rozpoczęliśmy,  gdy  szaro – bury   „chmurosmog”  znad  Zakopanego  zaczął  przesuwać  się  wraz  z  wiatrem  ku  Murowańcowi.  Niestety  już  w  połowie  stoku  znaleźliśmy  się  w  tej  szarzyźnie,  która  towarzyszyła  nam  przez  całą  dalszą  drogę  powrotną  aż  do  Kuźnic.
Niemniej  jednak  nie  przysłoniło  to  pozytywnych  wrażeń  z  wędrówki  i  jeszcze  nie  jeden  raz  na  Kasprowym  staniemy,  gdyż  jest  to  jeden  z  najpiękniejszych  punktów  widokowych  w  Tatrach.
Godny polecenia :)

 ZDJĘCIA

piątek, 22 marca 2013

02/03 luty 2013 – Morskie Oko – Czarny Staw Pod Rysami

http://youtu.be/si1r7UeakqY

To  pierwsze  nasze  lutowe  spotkanie  z  Tatrami  nazwałabym  raczej  spotkaniem  w  Tatrach  –  a  to  za  sprawą  tego,  że  odwróciliśmy  tym  razem  proporcje  i  więcej  było  w  tym  czasie  Wędrowca  niż  wędrowania.  I  to  właśnie  w  związku  z  osobą  owego  Wędrowca,  nasunęła  mi  się  na  myśl  piosenka, która  stała  się  wstępem  do  słów  zawartych  w  pisanym  tutaj  wspomnieniu  z  naszego  tatrzańskiego  wyjazdu.
Zanim  jednak  odniosę  się  do  piosenki,  wspomnieć  muszę  również  Mariusza,  który  działał  z  mocą  „Kropelki”,  wychodząc  z  inicjatywą  do  szerszego  grona  i  sklejając  wszystkie  kawałeczki  organizacyjne  tego  wyjazdu  w  jedną  całość.  Wspomnieć  należy  także  tych,  którzy  nie  mogli  być  z  nami  osobiście,  ale  byli  obecni  myślami.  Dziękujemy. :)

A  teraz  Wędrowiec.  Janek,  który  zgromadził  wokół  siebie  wielu  przyjaciół,  połączył  pokolenia  i  dał się  poznać  wielu  z  nas  jako  Człowiek,  który  mógłby  powiedzieć  o  sobie:
Wędruję  ścieżką  od  ciebie  do  ciebie,  droga  prowadzi  przeważnie  przez  góry  -  przez  świat  zatopiony  wierzchołkami  w  niebie.
Ci  zaś,  którzy  dzielą  z  Jankiem  szlaki  i  wspinają  się  z  Nim,  wspólnie  spoglądając  z  tych  niższych  i  tych  wyższych  szczytów,  mogliby  powiedzieć,  że:  góry  to  Jego  spiętrzone  marzenia  i  w  górach,  jak  one  rośnie  ku  niebuMorze  szczytów  Go  w  żeglarza  przemienia –  sterującego  coraz  dalej  od  brzegu.
W  żeglarza,  który  wychodząc  na  szlak  z  towarzyszami,  nie  zapomina  o  towarzyszach  podczas  stawiania  kolejnego  kroku  i  zbliżania  się  do  szczytu.  Kiedy  trzeba  –  prowadzi,  kiedy  trzeba  –  asekuruje.  Uczy  cierpliwością,  czujnością,  poprzez  samą  swoją  obecność  dzieli  się  swoim  doświadczeniem  z  mniej  doświadczonymi.  Z  udziałem  Janka  pomnażamy  nasze  majątki  –  wspomnienia,  zamiłowanie  do  gór  i  poczucie  humoru,  a  także  poziom  cukru  we  krwi. ;)
Mamy  nadzieję,  że  dzięki  temu  wyjazdowi  Janek  dostrzegł  w  sobie  to,  co  my  w  Nim  dostrzegamy,  a  dzięki  nowym  butom  jeszcze  na  nie  jednym  szczycie  z  nami  stanie.  A  raczej  my  z  Nim. :)

Drugi  dzień  pobytu  w  Tatrach  rozpoczęliśmy  od  śniadania,  po  którym  udaliśmy  się  zasypaną  taflą  Morskiego  Oka  nad  Czarny  Staw.  Pochmurna  pogoda  nie  popsuła  nam  nastrojów  i  przekopując  się  w  śniegu,  przypomnieliśmy  sobie  trochę  czasy  beztroskiego  dzieciństwa  i  zabawy  w  śniegu.  Do  schroniska  powróciliśmy  tą  samą  trasą  na  drugie,  większe  i  bardziej  syte  śniadanie,  po  którym  udaliśmy  się  w  drogę  powrotną  do  Palenicy i  do  domów.


ZDJĘCIA

czwartek, 21 marca 2013

27 styczeń 2013 – Dolina Pięciu Stawów Polskich

Oprócz  drogi  szerokiej,  oprócz  góry  wysokiej,  oprócz  błękitnego  nieba,  nic  mi  dzisiaj  nie  potrzeba...  Tymi  słowami  Marka  Jackowskiego  można  byłoby  podsumować  naszą  kolejną  zimową  wędrówkę.  Z  tą  jednak  różnicą,  że  w  czasie  jej  trwania  przyjaciele  byli  blisko.  Inaczej  niż  w  piosence. :)

Wyruszyliśmy  czerwonym  szlakiem  z  Palenicy  Białczańskiej,
  podążając  następnie  Doliną  Roztoki  i  kierując  się  do  schroniska  w  Dolinie  Pięciu  Stawów.  Niestety  nie  wyruszyła  z  nami  szarlotka,  którą  skonsumowaliśmy  już  na  parkingu.
Początek  podejścia  czarnym  szlakiem  próbował  niektórych  z  nas  trochę  bardziej  wykończyć,  jednak  nikogo  to  nie  zniechęciło  i  każdy  dzielnie  piął  się  do  góry.  I  słusznie,  gdyż  nasz  wysiłek  został  wynagrodzony  wspaniałymi  widokami  tonących  w  bieli  i  rozświetlonych  słońcem  stoków  i  szczytów,  oprawionych  błękitem  nieba.  Widoki  te  sprawiły,  że  w  jednej  chwili  przestało  istnieć  zmęczenie,  a  jego  miejsce  zajął  zachwyt  nad  tym,  co  wznosiło  się  wokół  nas  i  radość,  że możemy  tego  piękna  doświadczać  i  poprzez  swoją  obecność  w  nim,  być  jego  maleńką  częścią.  Jeśli  ktoś  z  nas  kilka  godzin  wcześniej,  ciemnym  jeszcze  porankiem,  z  niechęcią  opuszczał  ciepłe  łóżko,  to  z  pewnością  już  o  tym  nie  pamiętał.
Prowadzeni  słońcem,  dotarliśmy  do  schroniska  w  Dolinie  Pięciu  Stawów,  gdzie  tradycyjnej  już  przerwie  śniadaniowej  tym  razem  zamiast  ciasta  towarzyszyły  salwy  śmiechu,  wywołane  przez  Janka, który  całkiem  przypadkiem  udowodnił,  że  czerwony  plecak  to  czerwony  plecak,  a  to  że  jego  zawartość  może  być  różna,  to  już  trochę  inna  kwestia. :)
Po  wyjściu  ze  schroniska  okazało  się,  że  pogoda  ma  nieco  inne  plany  wobec  nas,  niż  my  wobec  niej  i  chmury  zaczęły  przysłaniać  słońce.  Ze  względu  na  pogarszającą  się  widoczność,  ograniczyliśmy  się  do  spaceru  przez  Wielki  Staw  i  niebieskim  szlakiem  zrobiliśmy  pętelkę,  mijając  schronisko  w  Dolinie,  zamarzniętą  Siklawę,  stadko  kozic  i  zeszliśmy  zielonym  szlakiem  ku  Roztoce  i  dalej  do  Palenicy.

ZDJĘCIA

poniedziałek, 11 lutego 2013

19 styczeń 2013 - Zmarzły Staw

Nasze pierwsze tegoroczne spotkanie z Tatrami w pełni zimowej krasie. Rozpoczęliśmy je w Kuźnicach, kierując się żółtym szlakiem przez Dolinę Jaworzynki do Przełęczy Między Kopami i szlaku niebieskiego, a ten z kolei doprowadził nas do schroniska Murowaniec.

Od początku naszej drogi czekały na nas szlaki pokryte wszechobecną bielą śniegu – na niektórych odcinkach już całkiem dobrze przetarte, na niektórych nogi musiały trochę bardziej popracować, byśmy mogli podążać do przodu i wyżej. O wiele przyjemniej wędrowałoby się w ciągłym cieple delikatnych promieni słońca, ale czasami tak bywa, że nie można mieć wszystkiego równocześnie. Tym razem do pełni szczęścia musiały nam wystarczyć skąpane w lekkim mrozie białe pejzaże, od czasu do czasu podkreślone refleksami słońca, które w dniu naszej wędrówki najwyraźniej wolało grać z chmurami w berka. :)
Widoki te były jednak na tyle wspaniałe, że nasza radość z wędrowania wcale nie skurczyła się do rozmiaru „S” - biel śniegu pokrywająca wszelkie nierówności terenu od niższych partii reglowych aż po szczyty gór, w niepowtarzalny sposób uwydatniła przestrzeń, w której się znajdowaliśmy. Biel, która pozornie jest kolorem bez koloru i kształtu, w połączeniu z nierównościami terenu, stworzyła trójwymiarowe układy świateł i cieni.
Przy śniadaniu w schronisku ustaliliśmy dalszy przebieg trasy, czyli przejście przez Dolinę Gąsienicową i zamarzniętą taflę Czarnego Stawu Gąsienicowego, by następnie podejść pod Zmarzły Staw. Nad Karbem ćwiczyli TOPR-owcy (wtedy podejrzewaliśmy poważną akcję ratowniczą), w Koziej Dolinie kursanci szkolenia turystyki wysokogórskiej. Osiągnąwszy wyznaczony cel, powróciliśmy do Murowańca, a potem niebieskim szlakiem do Kuźnic.

Mało przyjemnym, a dość smutnym widokiem spod Karczmiska był grafitowy smog unoszący się nad Zakopanem, do którego musieliśmy powrócić. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, że żyjemy w takim brudzie i że jest to zjawisko o aż tak ogromnej skali. Dopiero kontrast grafitu z bielą gwałtownie przypomina o tym, że w miastach nie widzimy słońca nie dlatego, że zakrywają go chmury, ale dlatego, że to słońce po prostu nie może wydobyć się zza tego smogu...

ZDJĘCIA

niedziela, 10 lutego 2013

25 listopad 2012 - Zawrat

Parafrazując Bułhakowa, można by powiedzieć o tej wędrówce Mistrz i Magdalena, z tą jednak różnicą, że w drodze ku Zawratowi szaleństwo Mistrza było zdrowe, dzięki czemu Magdalena duszy diabłu nie sprzedała. ;)

W planie naszego wyjazdu pewne było właściwie tylko to, o której godzinie należało wstać, by zdążyć na poranny autobus do Zakopanego i że wejście w Tatry rozpoczynamy w Palenicy Białczańskiej. Stamtąd wyruszyliśmy do Doliny Pięciu Stawów zielonym szlakiem przez Dolinę Roztoki, gdzie podczas rozmowy wyklarował się pomysł Zawratu (buty Mistrza przedeptały już wszystkie szlaki poprowadzone Doliną Pięciu Stawów, a Magdalenie do „kolekcji pięciostawiańskiej” brakowało tylko Zawratu).
Dotarłszy czarnym szlakiem do schroniska, zjedliśmy śniadanie, na którym pojawił się także ambasador, gdyż jak zapewne dobrze wiedzą uczestnicy wypraw z udziałem Janka, Mistrz bez swojej ciasteczkowej „świty” na szlak nie wychodzi :)
Ze świeżym zapasem cukru we krwi opuściliśmy schronisko, kierując się niebieskim szlakiem w kierunku Zawratu. Pomimo typowo przedzimowej aury z niewielką już ilością słońca, jednak nas to słońce poprowadziło na przełęcz. Wędrowało się przyjemnie – wśród sporej ilości płowiejącej złocisto rudawej sit skuciny, prawie całkiem pustym szlakiem. Na Zawracie przystanęliśmy na dłuższą chwilę, by bez pośpiechu popatrzeć na chmury unoszące się nad tatrzańską granią pomiędzy Gładkim Wierchem i Walentkowym Wierchem. Zamieniliśmy też kilka słów z młodymi wspinaczami w pełnym rynsztunku (uprzęże, liny, kaski, raki), przygotowującymi się do zejścia niebieskim szlakiem w stronę Zmarzłego Stawu. My również wybraliśmy tą opcję i założywszy raki, wyruszyliśmy w drogę. Minęliśmy Zmarzły Staw i Czarny Gąsienicowy, w schronisku Murowaniec zatrzymaliśmy się na herbatę. Ponieważ czas spieszył się bardziej niż my i dzień zaczynał ustępować miejsca nadchodzącej nocy, żwawym tempem, ze światełkiem czołówki kontynuowaliśmy zejście niebieskim szlakiem przez Karczmisko do Kuźnic, gdzie okazało się, że to jeszcze wcale nie koniec naszej wędrówki, gdyż nie czekał tam na nas żaden bus. Piechotą dotarliśmy więc do Ronda Chałubińskiego, a tam pełni uznania dla naszych nóg, wywiesiliśmy białą flagę i złapaliśmy taksówkę, by dotrzeć do zakopiańskiego dworca.
Dyskusję o tym kto kogo bardziej tym Zawratem wykończył, pozostawiliśmy sobie na kolejny dzień. :)

ZDJĘCIA

11 listopad 2012 - Rysianka - Romanka

Częściową inspiracją naszego wyjazdu w Beskid Żywiecki była odbywająca się w tym samym terminie wędrówka grupy Marka Bytom z katowickiego klubu Namaste (w ramach zainicjowanej przez niego akcji cyklicznych wędrówek beskidzkich „Namaste czeka”).

My jednak nie wyruszyliśmy z Rajczy, a zmodyfikowaliśmy trasę i rozszerzyliśmy ją o wejście na Romankę.
Naszym punktem startowym i metą była Sopotnia Wielka Kolonia, skąd podążając za kolorem niebieskim, liczną i dość rozciągniętą po szlaku grupą, dotarliśmy do schroniska na Rysiance. Dotarł z nami także pokaźnych rozmiarów grzyb, którego Leszek wypatrzył po drodze. W schronisku ulżyliśmy nieco naszym plecakom, wypakowując z nich pyszne śniadania i przekąski. Niektórzy przynieśli ze sobą tego tyle, że wystarczyłoby jeszcze na obiad... :)
Ponieważ mimo wiatru sprzyjała nam pogoda, a czasu do nadejścia grupy katowickiej było sporo, postanowiliśmy nie marnować takich warunków i udaliśmy się na Romankę szlakiem żółtym. Część naszej grupy wybrała inny rodzaj aktywności w chacie nieopodal, z planem rozpalenia ogniska. [poza chatą ;)]
A na tych, którzy zdecydowali się jednak iść dalej, czekały wspaniałe panoramy i kolorowe pejzaże, w których barwy późnej jesieni przeplatały się z wieczną zielenią iglaków i pierwszymi śladami zbliżającej się zimy. Słońce pięknie to oprawiło swoimi refleksami. Na Romance zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, na którym nasz tatrzański Łoś zamienił się w beskidzkiego Anioła, a po zejściu na Halę Rysianki spotkaliśmy się z katowicką grupą Marka.
Do Sopotni wróciliśmy po wcześniej pozostawionych śladach i choć nie zrobiliśmy tym razem „pętelki”, to jednak wyjazd uznaliśmy za udany. Mimo iż nie było to przejście wśród pasm tatrzańskich, Tatry ukazały nam się na horyzoncie. :)

ZDJĘCIA

sobota, 9 lutego 2013

4 listopad 2012 - Przełęcz Krzyżne

Trasa wędrówki narodziła się spontanicznie w wyniku kontaktu wskazującego palca Leszka z mapą, podczas przerwy śniadaniowej w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.

Z Palenicy Białczańskiej wyruszyliśmy z myślą, że właśnie tam, w Dolinie, ustalimy dalszy przebieg naszego wędrowania. Wyruszając, nie przewidzieliśmy jednak, że zanim dotrzemy do schroniska, przyłączą się do nas nadzwyczaj dobre humory, które potem w znacznym stopniu zdecydują o wyborze trasy.
Optymistycznie nastawieni udaliśmy się ze schroniska żółtym szlakiem w kierunku Przełęczy Krzyżne. Poza słońcem, towarzystwa dotrzymywał nam także wiatr, czasem przyjemnie chłodząc, a czasem pokazując swoją siłę. Rekompensatą tych podmuchów były widoki, które wraz ze wzrostem wysokości stawały się coraz piękniejsze i zachęcały do podążania dalej. Niestety wskutek nasilającego się wiatru, sam pobyt na Przełęczy ograniczył się do niemal bezsłownej decyzji o jak najszybszym zejściu w dół, w kierunku Doliny Pańszczycy, częściowo zaśnieżonym już stokiem. Po zejściu, z żółtego szlaku skręciliśmy w czarny, a następnie w zielony prowadzący na Rówień Waksmundzką. I tutaj, na rozstaju szlaków, wybraliśmy zielony z przejściem przez Gęsią Szyję, by potem przez Rusinową Polanę niebieskim szlakiem powrócić do Palenicy Białczańskiej. I tak to Gęsia Szyja na zakończenie dnia dostarczyła nam jeszcze widoku Tatr w zachodzącym słońcu i pozwoliła nam ominąć odcinek asfaltowej Drogi Oswalda Balzera. :)
A Tatry poza swoim urokiem przyrodniczym, pokazały nam także swoją zmienność pogodową, dzięki czemu jednego dnia odczuliśmy cztery poru roku...

ZDJĘCIA