środa, 17 lipca 2013

30 maj - Leskowiec

Tym  razem  trasę  wędrówki  wybrała  nam  pogoda  i  zamierzoną  Babią  Górę  w  Beskidzie  Żywieckim  zastąpiliśmy  Leskowcem  w  Beskidzie  Małym.
Z  Leskowca  rozciągają  się  widoki  na  dolinę  Skawy,  na  szczyty  Beskidów  Makowskiego  i  Śląskiego,  dojrzeć  stąd  można  Gorce  z  Turbaczem,  wspomnianą  już  żywiecką  Babią  Górę,  a  w  tle  Tatry.  Ale  można  też  dojrzeć  deszcz  w  różnych  postaciach  -  krople  na  gałęziach  drzew  i  źdźbłach  traw,  parę  wodną  unoszącą  się  nad  dolinkami,  kałuże  błotne  w  zagłębieniach  leśnej  drogi,  mniejsze  i  większe  potoczki  powstałe  nagle  z  deszczówki,  której  nie  nadążyła  przyjąć  matka  ziemia  i  rzeźbiące  sobie  korytka  pomiędzy  butami  wędrowców,  a  także  wartkie  wodospady  spływające  po  odzieży  i  plecakach...
Zamykając  za  sobą  drzwi  samochodu  przed  postawieniem  pierwszego  kroku  na  szlaku,  przypuszczaliśmy,  że  będzie  mokro  i  parametry  słupa  wody  z  metek  wszytych  w  kołnierze  naszych  kurtek  zostaną  wystawione  na  próbę,  ale  chyba  żadne  z  nas  nie  spodziewało  się  doznań  aż  tak  intensywnych  -  po  półtoragodzinnym  marszu  do  schroniska  w  pełnej  "wodnej"  rozmaitości,  odzież  wierzchnia  zaczęła  wtórować  skarpetom  w  prośbach  o  wykręcenie  z  nich  deszczu.
Gdy  jedząc  śniadanie  w  schronisku,  spoglądaliśmy  na  coraz  większe  kałuże,  jakie  pozostawimy  po  naszych  plecakach  na  schroniskowej  podłodze,  ulewa  przeobrażała  się  w  stopniowo  znikającą  mżawkę.  Nie  wiem,  czy  pogoda  zlitowała  się  nad  nami,  czy  też  doszła  do  wniosku,  że  jednak  równowaga  w  przyrodzie  być  musi  i  deszczu  na  ten  dzień  już  wystarczy,  ale  w  dalszą  drogę  udaliśmy  się  pod  rozjaśniającym  się  niebem.  Dostaliśmy  nawet  bonus  w  postaci  trzech  napotkanych  salamander. :) 
Wypatrzył  je  Guru,  gdy  po  deszczu  wyszły  z  ukrycia,  wyczekując  słońca.  No  cóż...  Na  lekcjach  biologii  oglądało  się  je  na  obrazkach  w  podręcznikach  i  atlasach,  ale  "na  żywo"  te  żółte  plamki  na  czarnym  tle  robią  o  wiele  większe  wrażenie.  Zaskakujące  i  równocześnie  przyjemne  jest  to  uczucie  radości,  jakie  wyzwala  się  w  człowieku,  który  kilkadziesiąt  lat  swojego  życia  wiedział,  że  coś  istnieje  i  wiedział,  jak  to  wygląda,  ale  po  zobaczeniu  tego  w  rzeczywistości,  ucieszył  się,  jakby  wygrał  w  "totka". :)  Miłym  akcentem  kończącym  naszą  "małobeskidzką"  wędrówkę  były  te  salamandry.

ZDJĘCIA


Fotorelacja  tym  razem  krótka,  gdyż  szkoda  było  utopić  obiektyw. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz