piątek, 29 marca 2013

23/24 luty 2013 – Wyrypa Beskidzka, edycja zimowa

Była  to  właściwie  I  Samozwańcza  Zimowa  Wyrypa  Beskidzka,  gdyż  odbyła  się  ona  bez  udziału  pomysłodawcy  i  organizatora  cyklu  Wyryp,  Marka  Bytom  z  katowickiego  klubu  Namaste,  który  na  kilka  dni  przed  wyznaczonym  terminem  odwołał  wydarzenie,  za  przyczynę  podając  „bardzo  trudne  warunki  na  beskidzkich  szlakach”.  Na  osobę  Marka  została  już  pchnięta  fala  ocen  i  krytyki,  więc  swojej  kropli  do  tej  fali  nie  dodam.  Jako  pomysłodawca  i  organizator  miał  prawo  podjąć  taką  decyzję  i  ją  podjął.  My  podjęliśmy  własne  decyzje  i  postanowiliśmy  jednak  na  trasę  Wyrypy  wyruszyć,  spontanicznie  i  niezależnie  od  siebie  formując  grupę  kilkudziesięciu  osób,  które  zgodnie  z  planem  stawiły  się  na  starcie,  by  zmierzyć  się  zarówno  z  zimowymi  warunkami  na  beskidzkich  szlakach  jak  i  z  sobą  samym.

Ideą  Wyrypy  Zimowej  jest  przejście  dystansu  50-ciu  km  w  czasie  26-ciu  godzin  wyznaczoną  wcześniej  trasą,  która  wiedzie  beskidzkimi  szlakami.  Pierwsi  uczestnicy  Wyrypiarze  –  Samozwańcy  pojawili  się  w  miejscu  startu,  czyli  Chacie  na  Zagroniu  już  wczesnym  sobotnim  rankiem.  Kolejni  (m.in.  nasza  czwóreczka)  meldowali  swoją  gotowość  do  wyruszenia  troszkę  później,  a  przed  południem  wszyscy  uczestnicy  znajdowali  się  już  na  szlaku.
Trasa  tegorocznej  zimowej  edycji  rozpoczynała  i  kończyła  się  we  wspomnianej  Chacie  na  Zagroniu,  skąd  żółtym  szlakiem  wiodła  przez  Lipowską  na  Rysiankę.  Następnie  szlakiem  czerwonym  na  Trzy  Kopce  i  dalej  niebieskim  na  Krawców  Wierch.  Tutaj  znów  pojawiał  się  kolor  żółty,  który  prowadził  nas  przez  Glinkę  i  Soblówkę  do  szlaku  czarnego,  a  ten  z  kolei  do  schroniska  na  Rycerzowej.  Stąd  droga  wiodła  przez  Kotarz,  Muńcuł  i  Ujsoły,  a  z  nich  już  niedaleko  było  do  osiągnięcia  mety,  na  którą  kierowaliśmy  się  szlakiem  czarnym.

Pogoda  była  dla  nas  dość  łaskawa,  choć  niestety  słońce  zza  chmur  wyjrzało  tylko  raz  na  krótką  chwilę  i  po  raz  kolejny  już  się  nie  pokazało.  Podczas  marszu  było  nam  jednak  ciepło  i  kolejne  warstwy  odzieży  trafiały  do  plecaków.  Od  czasu  do  czasu  wiał  wiatr,  a  momentami  przypominał  nam  o  sobie  także  padający  śnieg,  Ogólnie  jednak  warunki  pogodowe  nie  były  złe  i  nie  utrudniały  nam  wędrowania  w  sposób  ciągły.  Z  warunkami  terenowymi  bywało  różnie,  ale  każdy  kto  wyruszał  na  trasę  Wyrypy,  miał  świadomość  czego  mniej  –  więcej  spodziewać  się  zimą,  więc  większego  zaskoczenia  nie  było.  Przypuszczam,  że  Ci  z  uczestników  beskidzkich  zmagań,  którzy  regularnie  wędrują  po  górach,  nie  raz  doświadczyli  już  warunków  gorszych  lub  nawet  spartańskich.
Szlaki,  którymi  wędrowaliśmy  nie  były  rewelacyjnie  przetarte,  jednak  przedeptane  troszkę  tak  i  raczej  trudno  byłoby  się  zgubić.  Na  temat  uciążliwości  trasy  pojawiłoby  się  tyle  zdań,  ile  osób  ukończyło  Wyrypę  –  jednym  bardziej  dał  się  we  znaki  odcinek  prowadzący  na  Krawców  Wierch,  innym  podejście  na  Rycerzową,  jeszcze  inni  wskazaliby  na  Kotarz  i  Muńcuł,  które  znalazły  się  w  drugiej  połowie  trasy  i  rzeczywiście  były  już  słabo  przetarte.  Ten  etap  wymagał  największego  przekopywania  się  przez  zalegający  śnieg,  którego  raz  mieliśmy  po  kolana,  a  w  pewnym  momencie  prawie  po  pas.  Odcinek  ten  pokonywaliśmy  już  późną  nocą  i  chyba  tutaj  najbardziej  odczuliśmy  też  wietrzną  zadymkę.

Atmosfera  podczas  Wyrypy  pokazała,  że  warto  organizować  takie  wyprawy,  gdyż  biorą  w  nich  udział  ludzie,  którzy  naprawdę  lubią  to,  co  robią  i  czują  klimat  gór.  Ludzie,  dla  których  wysiłek  nie  jest  powodem  do  narzekania,  choć  zapewne  nie  jednemu  Wyrypowiczowi  przeszło  przez  myśl  „mam  dość”,  gdy  wpadł  w  kolejny  śnieżny  dołek  lub  zdzierał  mięśnie  na  podejściu.  Satysfakcja  po  przejściu  tych  50-ciu  kilometrów  jest  jednak  na  tyle  duża,  że  chyba  nikt  kto  je  przeszedł,  nie  powiedziałby,  że  nie  było  warto.
Nam  się  udało  –  w  dobrych  nastrojach,  bez  nieprzyjemności  po  drodze,  bez  uszkodzeń  ciała  i  umysłu. :)
Mam  nadzieję,  że  do  zobaczenia  za  rok  w  tym  samym  a  nawet  większym  składzie. :)

ZDJĘCIA