środa, 17 lipca 2013

9 czerwiec - Świnica

Są  szczyty,  które  przywołują  pewne  refleksje.  Są  szczyty,  przy  których  „przystajemy”  –  z  różnych  powodów.  Jednym  z  takich  szczytów  –  przystanków  jest  dla  mnie  Świnica.  Myśląc  o  Świnicy,  zawsze  myślę  też  o  tych,  dla  których  była  ona  ostatnim  szczytem,  na  który  weszli  lub  chcieli  wejść,  a  z  którego  nie  powrócili.  Jest  to  taka  osobista  zaduma  przyprawiona  żalem,  w  sposób  specyficzny  związana  z  tym  właśnie  szczytem  –  mocno  zespolona  z  ogromną  pokorą  wobec  tej  góry.  Z  pokorą  nieco  inaczej  odczuwalną  niż  wobec  pozostałych  tatrzańskich  szczytów  –  bardziej  wyciszoną,  niepodważalną,  zawierającą  pewien  aspekt  posłuszeństwa  świnickiej  skale.
Myśli  te  w  dużej  mierze  mają  swe  źródło  w  tym,  że  zdarzały  się  okresy,  gdy  miesiąc  w  miesiąc  Świnica  zabierała  człowieka,  jakby  domagając  się  ofiary  za  udostępnienie  się  człowiekowi.  I  tutaj  rodzą  się  pytania:  czy  można  stwarzać  taką  ideologię,  że  to  góra  wystawia  rachunek  za  obecność  człowieka  na  niej?  Czy  wolno  człowiekowi  górę  oskarżyć  o  śmierć  drugiego  człowieka?  Czy  to  nie  człowiek  od  pierwszego  kroku  swojej  wędrówki,  działając  wg  własnej  woli,  w  sposób  bezsłowny  deklaruje  poniesienie  wszelkich  kosztów  związanych  z  jego  obecnością  na  danej  górze?  Są  to  pytania,  które  czasami  sobie  zadaję  –  pytania  czysto  egzystencjalne,  nie  mające  na  celu  oceny  lub  wskazania  „winnego”  wypadkom  i  śmierciom  poniesionym  w  górach.

Nie  spieszyłam  się  z  wejściem  na  szczyt  Świnicy,  choć  był  to  od  pewnego  czasu  określony  cel  do  zrealizowania.  Ale  musiał  wykiełkować  i  dojrzeć  na  drodze  moich  wewnętrznych  rozmów  z  górą.  Tak  więc  ta  nasza  lipcowa  wędrówka  ku  szczytowi  była  dla  mnie  swego  rodzaju  zawierzeniem  górze  i  pozwoleniem  jej,  by  wprowadziła  mnie  na  swój  wierzchołek  i  sprowadziła  z  niego.
Szlak,  którym  wędrowaliśmy,  nie  był  szczególnie  trudny,  jednak  odcinek  podszczytowy,  z  zabezpieczeniem  łańcuchowym,  wymagał  sporego  skupienia  się  i  uwagi  ze  względu  na  dużą  ekspozycję.  Najbardziej  wymagający  etap  naszej  wędrówki  okazał  się  etapem  najpiękniejszym,  wręcz  graniczącym  z  mistycznością.  Wspaniałe  jest  uczucie  jedności  ze  skałą,  gdy  stan  skupienia  myśli  jest  tak  silny,  że  w  pewnym  momencie  w  świadomości  człowieka  istnieje  tylko  skała,  łańcuch  i  przesuwające  się  po  nim  ręce,  a  wszystko  inne,  które  przecież  jest  wciąż  obok  człowieka  i  w  człowieku,  przestaje  być  dostrzegalne  i  odczuwalne  –  odchodzi  jakby  gdzieś  w  inną  przestrzeń.  Nawet  pojęcie  czasu  przestaje  istnieć  –  jest  tylko  tutaj  i  teraz.  Subiektywnie  pokuszę  się  stwierdzić,  iż  w  kwestii  emocjonalnej,  podczas  obecności  człowieka  w  górach  i  jego  działalności  w  skale,  nie  ma  nic  piękniejszego  od  uczucia  współistnienia  z  tą  skałą  i  miejscem,  w  którym  się  jest.

Spotkanie  ze  Świnicą  było  dla  nas  spotkaniem  szczęśliwym  –  prowadziło  nas  słońce,  które  skłoniło  co  niektórych  do  nabycia  świeżej  opalenizny.  :)
Pojedyncze  chmury  i  płaty  zalegającego  w  żlebach  śniegu  malowały  obrazy  kontrastujące  z  letnią  zielenią  i  błękitem  nieba.  W  drodze  do  schroniska  Murowaniec,  wspaniale  zaprezentował  się  nam  Kościelec  –  z  właściwą  sobie  godnością  i  strzelistością  przyciągał  uwagę,  wynurzając  się  zza  Małego  Kościelca.  Śniadanie  zjedliśmy  przy  stołach  pokrytych  wzorami,  jakie  utworzyły  zaschnięte  na  blatach  krople  deszczu.  Zrelaksowani  i  syci  wyruszyliśmy  ku  celowi  naszej  wędrówki  –  towarzyszył  nam  wiatr  w  postaci  mniejszych  i  większych  podmuchów.  Na  szczycie  Świnicy  dobrze  zaopatrzone  Dziewczyny  odpaliły  bombę  witaminową,  jaką  przyniosły  w  plecakach  –  zdjęcia  mówią  same  za  siebie,  z  sałatki  najbardziej  ucieszył  się  Janek.  Konsumpcja  i  podziwianie  widoków  ze świnickiego  szczytu  nie  trwały  niestety  zbyt  długo,  gdyż  nadciągające  chmury  i  wzmagający  się  wiatr,  zmusiły  nas  do  przyspieszonego  zejścia  ze  szczytu.  Na  odcinku  łańcuchów  matka  natura  postanowiła  pokazać  nam,  że  poza  tym,  co  już  tego  dnia  widzieliśmy,  przygotowała  dla  nas  także  trochę  gradu.  Na  szczęście  w  porę  zreflektowała  się,  że  w  zupełności  wystarczyły  nam  widoki  ze  szczytu,  by  docenić  jej  piękno  i  siłę,  i  dalszą  drogę  odbyliśmy  już  przy  dobrej  pogodzie.

ZDJĘCIA


1 komentarz:

  1. Gratuluję zdobycia Swinicy. Fantastyczne zdjęcia - szczególnie przyjemnie było mi obejrzeć je w taki szary jesienno-zimowy dzień jak dziś. Planuję tę wyprawę na przyszłe lato. Tegorocznego lata młoda dziewczyna zginęła na Świnicy - siedzieliśmy akurat na Kościelcu, gdy nad Świnicą krążył helikopter TOPR, ale o zdarzeniu dowiedzieliśmy się dopiero z radia. Do tej pory mam tę historię w pamięci. Niestety sporo słabo doświadczonych turystów wybiera się na Świnicę z Kasprowego nie zdając sobie do końca sprawy, że ten szczyt nie należy do najłatwiejszych i najbezpieczniejszych. Oby jak najmniej takich wypadków...

    OdpowiedzUsuń