środa, 17 lipca 2013

3 - 5 maj - Granaty, Kościelec, Kasprowy Wierch i Zawrat, czyli Tatrzańska Majówka

Zazwyczaj  nie  wyjeżdżam  w  Tatry  w  terminach,  które  zwiastują  oblężenie  schronisk  i  tłok  na  szlakach,  gdyż  przeludnienie  takie  uniemożliwia  mi  pełną  radość  z  pobytu  w  moich  ukochanych  Górach  i  wędrowanie  w  ciszy,  w  "zamknięciu  się"  w  nich  i  w  przyrodzie,  bez  konieczności  wytyczania  slalomu  giganta,  by  jak  najszybciej  odizolować  się  od  rzeki  ludzi,  która  płynie  rwącym  nurtem  w  obu  kierunkach  szlaku.  Tegoroczny  weekend  majowy  był  jednak  pierwszym  od  sześciu  lat  weekendem  majowym,  który  nie  kolidował  ani  z  pracą,  ani  z  urlopami  współpracowników,  o  który  nie  musiałam  ani  walczyć,  ani  ustawiać  się  po  niego  w  kolejce.  Nadzieję  na  w  miarę  niezatłoczone  szlaki  podsycała  pogoda,  która  nie  zapowiadała  ciepła  i  słońca.  Szalę  "za"  przechyliło  to,  iż  najbardziej  spośród  dwunastu  miesięcy  lubię  maj. :)

Pierwszym  kierunkiem  jaki  obraliśmy,  były  Granaty  -  podejściem  od  Kuźnic  żółtym  szlakiem  do  schroniska  w  Murowańcu,  a  następnie  niebieskim  z  widokami  na  Kościelec.  Przyjemnie  szło  się  w  otoczeniu  świeżej,  wiosennej  zieleni,  miejscami  pokrytej  jeszcze  warstwą  śniegu,  w  delikatnie  ogrzewającym  słońcu,  tu  i  ówdzie  słuchając  szumu  wezbranych  potoków.  Minąwszy  Czarny  Staw  Gąsienicowy,  rozpoczęliśmy  podchodzenie  żółtym  szlakiem  ku  Granatom.  Początkowo  dość  słoneczna  pogoda  zaczęła  się  zmieniać  -  pojawiało  się  coraz  więcej  chmur,  z  oddali  dochodził  odgłos  burzowych  grzmotów.  Do  szczytu  brakowało  nam  jakiejś  godziny  wspinaczki,  gdy  zaczął  padać  deszcz,  co  wpłynęło  na  decyzję  o  odwrocie.  Jak  się  potem  okazało  przelotny  i  jeden  z  kilku  gwałtownych,  jakie  spadły  jeszcze  tego  dnia. 

ZDJĘCIA  -  Granaty

Drugi  dzień  pobytu  rozpoczęliśmy  od  wejścia  na  Kościelec.  Mimo  ciepła  i  sporej  wilgotności  powietrza,  cała  wędrówka  odbyła  się  pod  znakiem  chmur  i  mgieł,  a  słońce  wyłoniło  się  zaledwie  na  krótką  chwilę,  by  oświetlić  szczyt  Kościelca,  gdy  znajdowaliśmy  się  na  Przełęczy  Karb.  Była  to  tylko  chwila,  ale  jedna  z  tych,  które  w  górskim  krajobrazie  są  najpiękniejsze  i  ukazują  nie  tylko  zmienność,  ale  przede  wszystkim  urok  gór  i  magię  przyrody.  Gdy  dotarliśmy  na  szczyt,  czekało  na  nas  mgliste  mleko,  widoczność  kilku  metrów  i  kilkoro  innych  "tatrołazów".  Schodząc  z  Kościelca,  już  na  wysokości  Przełęczy  Karb  i  poniżej  niej,  natknęliśmy  się  kilkakrotnie  na  grupki  turystów  podążających  w  górę  po  sporej  jeszcze,  ale  mało  stabilnej  warstwie  śniegu...  w  adidasach.  Niektórzy  zawrócili  i  zrezygnowali  z  kościelcowych  planów,  niektórzy  poszli  dalej,  choć  zarzekając  się,  że  sam  Kościelec  odpuszczą.  Gdy  mijaliśmy  tych  ludzi,  zastanawiałam  się,  o  czym  oni  myślą,  idąc  w  tych  adidasach?  Czy  choć  jeden  z  nich  pomyślał,  że  przez  własny  brak  rozwagi  może  przysporzyć  kłopotów  TOPRowcom?
Po  powrocie  do  Murowańca  zjedliśmy  obiad  i  korzystając  z  tego,  że  do  nadejścia  zmroku  pozostało  jeszcze  sporo  czasu,  wybraliśmy  się  na  Kasprowy  Wierch.  Widoki  we  mgle  nie  były  nawet  takie  złe,  choć  mimo  kolejnych  przebytych  metrów,  bardzo  podobne  do  siebie. :) 
Dzień  zakończyliśmy  przy  grze  planszowej,  układając  słowa.

ZDJĘCIA  -  Kościelec, Kasprowy Wierch

Trzeciego  i  ostatniego  dnia  pobytu  w  Tatrach,  pogoda  wynagrodziła  nam  dwa  poprzednie  dni  i  ku  Zawratowi  poprowadziło  nas  słońce.  Pięknie  prezentował  się  Kościelec,  ale  on  już  chyba  tak  ma,  że  nawet  jak  nie  wchodzi  się  na  niego,  a  tylko  go  mija  lub  widzi  się  go  z  daleka,  to  jednak  zawsze  się  człowiek  "nad"  nim  zatrzyma  i  zaduma.  To  taka  Góra  wśród  Gór,  można  rzec,  że  taki  trójkąt  równoramienny  wyłaniający  się  spośród  innych  grani  -  a  jednak  posiada  pewien  niezaprzeczalny  majestat  i  oczy,  i  myśli  ku  niemu  się  zwracają... 

Wejście  na  Zawrat  było  naszym  kolejnym  wejściem,  ale  nie  było  powtórzeniem  obecności  na  tej  Przełęczy.  Każdy  z  nas  wniósł  tutaj  coś  swojego  wewnątrz  siebie,  a  wszyscy  znieśliśmy  dumę  z  pierwszego  wejścia  Marzeny.  Jakby  nie  było  w  warunkach  wciąż  jeszcze  zimowych,  choć  już  bez  ujemnych  temperatur. 
To  jest  w  Górach  najpiękniejsze,  że  nawet  widoczną  liną  nie  trzeba  być  ze  sobą  powiązanym,  by  iść  na  jednej  linie...

ZDJĘCIA  -  Zawrat


5 komentarzy:

  1. Ależ ja uwielbiam takie relacje. ;] A co do Zawratu - pokochałam tę przełęcz miłością bezgraniczną po zimowym, grudniowym wejściu. Niemniej jednak muszę się tam wybrać również przy letniej aurze. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, Karola :) Cieszymy się z Twojej opinii i mamy nadzieję, że nasze relacje będą dla Ciebie zastrzykiem energii do wyruszenia na szlak, niekoniecznie na ten, który my przebyliśmy. Zapraszamy do dzielenia się wrażeniami z Twoich wędrówek - może i Ty nas zainspirujesz. :)
    Zawrat ładnie wygląda też jesienią, gdy wchodzi się od strony Doliny Pięciu Stawów wśród rudziejącej roślinności. Pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna relacja. Zapraszam do obserwowania mojego bloga (swiat-gor.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy za zaproszenie, będziemy odwiedzać. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tatrzańska majówka i to w takich pięknych miejscach :) Tylko pozazdrościć :)
    Relację czytało się niezwykle przyjemnie i muszę przyznać, że kusi by po Was odrobinę "zmałpować" :)

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń