Życząc wszytkim czytelnikom i znajomym ze szlaków Wesołych Świąt (choć nie wiem jakich), mam
pytanie.
Czy ktoś już pilnuje kwitnienia Krokusów i planuje datę wyjścia na Krokusy na Polanie Chochołowskiej?
Mam nadzieję że jeszcze nie kwitną (zima znów przyszła).
Ale około połowy kwietnia będę już na tyle miał sił po operacji, że wreszcie dołączę do Górołazów.
Bardzo się Cieszę, że Magda tak pięknie pisze i blog nie umarł.
Pozdrawiam Rafał Duży.
sobota, 30 marca 2013
piątek, 29 marca 2013
23/24 luty 2013 – Wyrypa Beskidzka, edycja zimowa
Była to właściwie I Samozwańcza
Zimowa Wyrypa Beskidzka, gdyż odbyła się ona bez udziału
pomysłodawcy i organizatora cyklu Wyryp, Marka Bytom z katowickiego
klubu Namaste, który na kilka dni przed wyznaczonym terminem odwołał
wydarzenie, za przyczynę podając „bardzo trudne warunki na
beskidzkich szlakach”. Na osobę Marka została już pchnięta fala
ocen i krytyki, więc swojej kropli do tej fali nie dodam. Jako
pomysłodawca i organizator miał prawo podjąć taką decyzję i ją
podjął. My podjęliśmy własne decyzje i postanowiliśmy jednak na
trasę Wyrypy wyruszyć, spontanicznie i niezależnie od siebie
formując grupę kilkudziesięciu osób, które zgodnie z planem
stawiły się na starcie, by zmierzyć się zarówno z zimowymi
warunkami na beskidzkich szlakach jak i z sobą samym.
Ideą Wyrypy Zimowej jest przejście dystansu 50-ciu km w czasie 26-ciu godzin wyznaczoną wcześniej trasą, która wiedzie beskidzkimi szlakami. Pierwsi uczestnicy Wyrypiarze – Samozwańcy pojawili się w miejscu startu, czyli Chacie na Zagroniu już wczesnym sobotnim rankiem. Kolejni (m.in. nasza czwóreczka) meldowali swoją gotowość do wyruszenia troszkę później, a przed południem wszyscy uczestnicy znajdowali się już na szlaku.
Trasa tegorocznej zimowej edycji rozpoczynała i kończyła się we wspomnianej Chacie na Zagroniu, skąd żółtym szlakiem wiodła przez Lipowską na Rysiankę. Następnie szlakiem czerwonym na Trzy Kopce i dalej niebieskim na Krawców Wierch. Tutaj znów pojawiał się kolor żółty, który prowadził nas przez Glinkę i Soblówkę do szlaku czarnego, a ten z kolei do schroniska na Rycerzowej. Stąd droga wiodła przez Kotarz, Muńcuł i Ujsoły, a z nich już niedaleko było do osiągnięcia mety, na którą kierowaliśmy się szlakiem czarnym.
Pogoda była dla nas dość łaskawa, choć niestety słońce zza chmur wyjrzało tylko raz na krótką chwilę i po raz kolejny już się nie pokazało. Podczas marszu było nam jednak ciepło i kolejne warstwy odzieży trafiały do plecaków. Od czasu do czasu wiał wiatr, a momentami przypominał nam o sobie także padający śnieg, Ogólnie jednak warunki pogodowe nie były złe i nie utrudniały nam wędrowania w sposób ciągły. Z warunkami terenowymi bywało różnie, ale każdy kto wyruszał na trasę Wyrypy, miał świadomość czego mniej – więcej spodziewać się zimą, więc większego zaskoczenia nie było. Przypuszczam, że Ci z uczestników beskidzkich zmagań, którzy regularnie wędrują po górach, nie raz doświadczyli już warunków gorszych lub nawet spartańskich.
Szlaki, którymi wędrowaliśmy nie były rewelacyjnie przetarte, jednak przedeptane troszkę tak i raczej trudno byłoby się zgubić. Na temat uciążliwości trasy pojawiłoby się tyle zdań, ile osób ukończyło Wyrypę – jednym bardziej dał się we znaki odcinek prowadzący na Krawców Wierch, innym podejście na Rycerzową, jeszcze inni wskazaliby na Kotarz i Muńcuł, które znalazły się w drugiej połowie trasy i rzeczywiście były już słabo przetarte. Ten etap wymagał największego przekopywania się przez zalegający śnieg, którego raz mieliśmy po kolana, a w pewnym momencie prawie po pas. Odcinek ten pokonywaliśmy już późną nocą i chyba tutaj najbardziej odczuliśmy też wietrzną zadymkę.
Atmosfera podczas Wyrypy pokazała, że warto organizować takie wyprawy, gdyż biorą w nich udział ludzie, którzy naprawdę lubią to, co robią i czują klimat gór. Ludzie, dla których wysiłek nie jest powodem do narzekania, choć zapewne nie jednemu Wyrypowiczowi przeszło przez myśl „mam dość”, gdy wpadł w kolejny śnieżny dołek lub zdzierał mięśnie na podejściu. Satysfakcja po przejściu tych 50-ciu kilometrów jest jednak na tyle duża, że chyba nikt kto je przeszedł, nie powiedziałby, że nie było warto.
Nam się udało – w dobrych nastrojach, bez nieprzyjemności po drodze, bez uszkodzeń ciała i umysłu. :)
Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok w tym samym a nawet większym składzie. :)
Ideą Wyrypy Zimowej jest przejście dystansu 50-ciu km w czasie 26-ciu godzin wyznaczoną wcześniej trasą, która wiedzie beskidzkimi szlakami. Pierwsi uczestnicy Wyrypiarze – Samozwańcy pojawili się w miejscu startu, czyli Chacie na Zagroniu już wczesnym sobotnim rankiem. Kolejni (m.in. nasza czwóreczka) meldowali swoją gotowość do wyruszenia troszkę później, a przed południem wszyscy uczestnicy znajdowali się już na szlaku.
Trasa tegorocznej zimowej edycji rozpoczynała i kończyła się we wspomnianej Chacie na Zagroniu, skąd żółtym szlakiem wiodła przez Lipowską na Rysiankę. Następnie szlakiem czerwonym na Trzy Kopce i dalej niebieskim na Krawców Wierch. Tutaj znów pojawiał się kolor żółty, który prowadził nas przez Glinkę i Soblówkę do szlaku czarnego, a ten z kolei do schroniska na Rycerzowej. Stąd droga wiodła przez Kotarz, Muńcuł i Ujsoły, a z nich już niedaleko było do osiągnięcia mety, na którą kierowaliśmy się szlakiem czarnym.
Pogoda była dla nas dość łaskawa, choć niestety słońce zza chmur wyjrzało tylko raz na krótką chwilę i po raz kolejny już się nie pokazało. Podczas marszu było nam jednak ciepło i kolejne warstwy odzieży trafiały do plecaków. Od czasu do czasu wiał wiatr, a momentami przypominał nam o sobie także padający śnieg, Ogólnie jednak warunki pogodowe nie były złe i nie utrudniały nam wędrowania w sposób ciągły. Z warunkami terenowymi bywało różnie, ale każdy kto wyruszał na trasę Wyrypy, miał świadomość czego mniej – więcej spodziewać się zimą, więc większego zaskoczenia nie było. Przypuszczam, że Ci z uczestników beskidzkich zmagań, którzy regularnie wędrują po górach, nie raz doświadczyli już warunków gorszych lub nawet spartańskich.
Szlaki, którymi wędrowaliśmy nie były rewelacyjnie przetarte, jednak przedeptane troszkę tak i raczej trudno byłoby się zgubić. Na temat uciążliwości trasy pojawiłoby się tyle zdań, ile osób ukończyło Wyrypę – jednym bardziej dał się we znaki odcinek prowadzący na Krawców Wierch, innym podejście na Rycerzową, jeszcze inni wskazaliby na Kotarz i Muńcuł, które znalazły się w drugiej połowie trasy i rzeczywiście były już słabo przetarte. Ten etap wymagał największego przekopywania się przez zalegający śnieg, którego raz mieliśmy po kolana, a w pewnym momencie prawie po pas. Odcinek ten pokonywaliśmy już późną nocą i chyba tutaj najbardziej odczuliśmy też wietrzną zadymkę.
Atmosfera podczas Wyrypy pokazała, że warto organizować takie wyprawy, gdyż biorą w nich udział ludzie, którzy naprawdę lubią to, co robią i czują klimat gór. Ludzie, dla których wysiłek nie jest powodem do narzekania, choć zapewne nie jednemu Wyrypowiczowi przeszło przez myśl „mam dość”, gdy wpadł w kolejny śnieżny dołek lub zdzierał mięśnie na podejściu. Satysfakcja po przejściu tych 50-ciu kilometrów jest jednak na tyle duża, że chyba nikt kto je przeszedł, nie powiedziałby, że nie było warto.
Nam się udało – w dobrych nastrojach, bez nieprzyjemności po drodze, bez uszkodzeń ciała i umysłu. :)
Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok w tym samym a nawet większym składzie. :)
ZDJĘCIA
czwartek, 28 marca 2013
18 luty 2013 – Kasprowy Wierch – Beskid
Połączeniem przyjemnego z
pożytecznym można byłoby określić tą wędrówkę, którą
postanowiliśmy odbyć w ramach treningu przed zbliżającą się Zimową
Wyrypą Beskidzką (o której to słów kilka znajdzie się w
kolejnym poście).
Kasprowego Wierchu nie wybraliśmy przypadkowo – wprawdzie do najwyższych szczytów nie należy, jednak ze swymi 1987 – ma metrami n. p. m., wydawał się być całkiem dobrym miejscem, w którym w warunkach zimowych mogliśmy troszkę zapolować na świeże czerwone krwinki. :) Dłuższe, ciągłe podejścia i zejścia zadbały natomiast o rytmiczną pracę mięśni nóg, czego także było nam trzeba.
W dużej mierze do udania się na Kasprowy i sąsiadujący z nim Beskid, zachęciły nas prognozy pogody, zapowiadające słoneczny dzień, co dawało z kolei szansę na wspaniałe widoki ze szczytów. Dlatego też z Kuźnic wyruszyliśmy z dużymi apetytami na to, co chcieliśmy ujrzeć u celu.
W trakcie całej wędrówki podążaliśmy szlakiem żółtym, jednak już początkowy odcinek do Murowańca zgasił nieco nasze nadzieje, gdyż słońca jakoś wcale nie było widać, za to chmury unosiły się praktycznie wszędzie i raz mniej, raz bardziej ograniczały widoczność. Dopiero w rejonie Karczmiska zza chmur tych nieśmiało zaczęło wyłaniać się słońce i z każdym kolejnym krokiem przybliżającym nas do Hali Gąsienicowej, świeciło coraz intensywniej. Skąpana w słonecznych promieniach biel śniegu pięknie uwydatniła błękit nieba i grań Kościelca. Również Kasprowy, sam w sobie pozbawiony efektownej rzeźby geologicznej, za to pokryty grubą warstwą śniegu, wspaniale prezentował się w takich warunkach pogodowych – jak pod warstewką białego atłasu. Zachęceni otaczającymi nas bajkowymi widokami, skróciliśmy śniadaniową przerwę w schronisku do minimum, by jak najszybciej rozpocząć najprzyjemniejszy etap naszej wędrówki, czyli drogę ku szczytowi. Słońce przyjemnie nas ogrzewało, wprowadzając nastrój rozleniwienia, a gdy w południe dotarliśmy na Kasprowy, a chwilę później na Beskid, wiedzieliśmy już, że z zejściem spieszyć się nie będziemy. Czekały na nas tak piękne panoramy Tatr polskich i słowackich, że nie przeszkadzali nam nawet turyści dość licznie wjeżdżający pod szczyt kolejką. Otaczające nas szczyty i stoki wyglądały jak posypane cukrem pudrem, pomiędzy nimi unosiły się chmury, śnieg mienił się srebrzystymi iskierkami. Schodzenie rozpoczęliśmy, gdy szaro – bury „chmurosmog” znad Zakopanego zaczął przesuwać się wraz z wiatrem ku Murowańcowi. Niestety już w połowie stoku znaleźliśmy się w tej szarzyźnie, która towarzyszyła nam przez całą dalszą drogę powrotną aż do Kuźnic.
Niemniej jednak nie przysłoniło to pozytywnych wrażeń z wędrówki i jeszcze nie jeden raz na Kasprowym staniemy, gdyż jest to jeden z najpiękniejszych punktów widokowych w Tatrach.
Godny polecenia :)
ZDJĘCIA
Kasprowego Wierchu nie wybraliśmy przypadkowo – wprawdzie do najwyższych szczytów nie należy, jednak ze swymi 1987 – ma metrami n. p. m., wydawał się być całkiem dobrym miejscem, w którym w warunkach zimowych mogliśmy troszkę zapolować na świeże czerwone krwinki. :) Dłuższe, ciągłe podejścia i zejścia zadbały natomiast o rytmiczną pracę mięśni nóg, czego także było nam trzeba.
W dużej mierze do udania się na Kasprowy i sąsiadujący z nim Beskid, zachęciły nas prognozy pogody, zapowiadające słoneczny dzień, co dawało z kolei szansę na wspaniałe widoki ze szczytów. Dlatego też z Kuźnic wyruszyliśmy z dużymi apetytami na to, co chcieliśmy ujrzeć u celu.
W trakcie całej wędrówki podążaliśmy szlakiem żółtym, jednak już początkowy odcinek do Murowańca zgasił nieco nasze nadzieje, gdyż słońca jakoś wcale nie było widać, za to chmury unosiły się praktycznie wszędzie i raz mniej, raz bardziej ograniczały widoczność. Dopiero w rejonie Karczmiska zza chmur tych nieśmiało zaczęło wyłaniać się słońce i z każdym kolejnym krokiem przybliżającym nas do Hali Gąsienicowej, świeciło coraz intensywniej. Skąpana w słonecznych promieniach biel śniegu pięknie uwydatniła błękit nieba i grań Kościelca. Również Kasprowy, sam w sobie pozbawiony efektownej rzeźby geologicznej, za to pokryty grubą warstwą śniegu, wspaniale prezentował się w takich warunkach pogodowych – jak pod warstewką białego atłasu. Zachęceni otaczającymi nas bajkowymi widokami, skróciliśmy śniadaniową przerwę w schronisku do minimum, by jak najszybciej rozpocząć najprzyjemniejszy etap naszej wędrówki, czyli drogę ku szczytowi. Słońce przyjemnie nas ogrzewało, wprowadzając nastrój rozleniwienia, a gdy w południe dotarliśmy na Kasprowy, a chwilę później na Beskid, wiedzieliśmy już, że z zejściem spieszyć się nie będziemy. Czekały na nas tak piękne panoramy Tatr polskich i słowackich, że nie przeszkadzali nam nawet turyści dość licznie wjeżdżający pod szczyt kolejką. Otaczające nas szczyty i stoki wyglądały jak posypane cukrem pudrem, pomiędzy nimi unosiły się chmury, śnieg mienił się srebrzystymi iskierkami. Schodzenie rozpoczęliśmy, gdy szaro – bury „chmurosmog” znad Zakopanego zaczął przesuwać się wraz z wiatrem ku Murowańcowi. Niestety już w połowie stoku znaleźliśmy się w tej szarzyźnie, która towarzyszyła nam przez całą dalszą drogę powrotną aż do Kuźnic.
Niemniej jednak nie przysłoniło to pozytywnych wrażeń z wędrówki i jeszcze nie jeden raz na Kasprowym staniemy, gdyż jest to jeden z najpiękniejszych punktów widokowych w Tatrach.
Godny polecenia :)
ZDJĘCIA
piątek, 22 marca 2013
02/03 luty 2013 – Morskie Oko – Czarny Staw Pod Rysami
http://youtu.be/si1r7UeakqY
To pierwsze nasze lutowe spotkanie z Tatrami nazwałabym raczej spotkaniem w Tatrach – a to za sprawą tego, że odwróciliśmy tym razem proporcje i więcej było w tym czasie Wędrowca niż wędrowania. I to właśnie w związku z osobą owego Wędrowca, nasunęła mi się na myśl piosenka, która stała się wstępem do słów zawartych w pisanym tutaj wspomnieniu z naszego tatrzańskiego wyjazdu.
Zanim jednak odniosę się do piosenki, wspomnieć muszę również Mariusza, który działał z mocą „Kropelki”, wychodząc z inicjatywą do szerszego grona i sklejając wszystkie kawałeczki organizacyjne tego wyjazdu w jedną całość. Wspomnieć należy także tych, którzy nie mogli być z nami osobiście, ale byli obecni myślami. Dziękujemy. :)
A teraz Wędrowiec. Janek, który zgromadził wokół siebie wielu przyjaciół, połączył pokolenia i dał się poznać wielu z nas jako Człowiek, który mógłby powiedzieć o sobie:
Wędruję ścieżką od ciebie do ciebie, a droga prowadzi przeważnie przez góry - przez świat zatopiony wierzchołkami w niebie.
Ci zaś, którzy dzielą z Jankiem szlaki i wspinają się z Nim, wspólnie spoglądając z tych niższych i tych wyższych szczytów, mogliby powiedzieć, że: góry to Jego spiętrzone marzenia i w górach, jak one rośnie ku niebu. Morze szczytów Go w żeglarza przemienia – sterującego coraz dalej od brzegu.
W żeglarza, który wychodząc na szlak z towarzyszami, nie zapomina o towarzyszach podczas stawiania kolejnego kroku i zbliżania się do szczytu. Kiedy trzeba – prowadzi, kiedy trzeba – asekuruje. Uczy cierpliwością, czujnością, poprzez samą swoją obecność dzieli się swoim doświadczeniem z mniej doświadczonymi. Z udziałem Janka pomnażamy nasze majątki – wspomnienia, zamiłowanie do gór i poczucie humoru, a także poziom cukru we krwi. ;)
Mamy nadzieję, że dzięki temu wyjazdowi Janek dostrzegł w sobie to, co my w Nim dostrzegamy, a dzięki nowym butom jeszcze na nie jednym szczycie z nami stanie. A raczej my z Nim. :)
Drugi dzień pobytu w Tatrach rozpoczęliśmy od śniadania, po którym udaliśmy się zasypaną taflą Morskiego Oka nad Czarny Staw. Pochmurna pogoda nie popsuła nam nastrojów i przekopując się w śniegu, przypomnieliśmy sobie trochę czasy beztroskiego dzieciństwa i zabawy w śniegu. Do schroniska powróciliśmy tą samą trasą na drugie, większe i bardziej syte śniadanie, po którym udaliśmy się w drogę powrotną do Palenicy i do domów.
ZDJĘCIA
To pierwsze nasze lutowe spotkanie z Tatrami nazwałabym raczej spotkaniem w Tatrach – a to za sprawą tego, że odwróciliśmy tym razem proporcje i więcej było w tym czasie Wędrowca niż wędrowania. I to właśnie w związku z osobą owego Wędrowca, nasunęła mi się na myśl piosenka, która stała się wstępem do słów zawartych w pisanym tutaj wspomnieniu z naszego tatrzańskiego wyjazdu.
Zanim jednak odniosę się do piosenki, wspomnieć muszę również Mariusza, który działał z mocą „Kropelki”, wychodząc z inicjatywą do szerszego grona i sklejając wszystkie kawałeczki organizacyjne tego wyjazdu w jedną całość. Wspomnieć należy także tych, którzy nie mogli być z nami osobiście, ale byli obecni myślami. Dziękujemy. :)
A teraz Wędrowiec. Janek, który zgromadził wokół siebie wielu przyjaciół, połączył pokolenia i dał się poznać wielu z nas jako Człowiek, który mógłby powiedzieć o sobie:
Wędruję ścieżką od ciebie do ciebie, a droga prowadzi przeważnie przez góry - przez świat zatopiony wierzchołkami w niebie.
Ci zaś, którzy dzielą z Jankiem szlaki i wspinają się z Nim, wspólnie spoglądając z tych niższych i tych wyższych szczytów, mogliby powiedzieć, że: góry to Jego spiętrzone marzenia i w górach, jak one rośnie ku niebu. Morze szczytów Go w żeglarza przemienia – sterującego coraz dalej od brzegu.
W żeglarza, który wychodząc na szlak z towarzyszami, nie zapomina o towarzyszach podczas stawiania kolejnego kroku i zbliżania się do szczytu. Kiedy trzeba – prowadzi, kiedy trzeba – asekuruje. Uczy cierpliwością, czujnością, poprzez samą swoją obecność dzieli się swoim doświadczeniem z mniej doświadczonymi. Z udziałem Janka pomnażamy nasze majątki – wspomnienia, zamiłowanie do gór i poczucie humoru, a także poziom cukru we krwi. ;)
Mamy nadzieję, że dzięki temu wyjazdowi Janek dostrzegł w sobie to, co my w Nim dostrzegamy, a dzięki nowym butom jeszcze na nie jednym szczycie z nami stanie. A raczej my z Nim. :)
Drugi dzień pobytu w Tatrach rozpoczęliśmy od śniadania, po którym udaliśmy się zasypaną taflą Morskiego Oka nad Czarny Staw. Pochmurna pogoda nie popsuła nam nastrojów i przekopując się w śniegu, przypomnieliśmy sobie trochę czasy beztroskiego dzieciństwa i zabawy w śniegu. Do schroniska powróciliśmy tą samą trasą na drugie, większe i bardziej syte śniadanie, po którym udaliśmy się w drogę powrotną do Palenicy i do domów.
ZDJĘCIA
czwartek, 21 marca 2013
27 styczeń 2013 – Dolina Pięciu Stawów Polskich
Oprócz drogi szerokiej, oprócz góry wysokiej, oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie
potrzeba... Tymi słowami Marka
Jackowskiego można byłoby podsumować naszą kolejną zimową
wędrówkę. Z tą jednak różnicą, że w czasie jej trwania
przyjaciele byli blisko. Inaczej niż w piosence. :)
Wyruszyliśmy czerwonym szlakiem z Palenicy Białczańskiej, podążając następnie Doliną Roztoki i kierując się do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Niestety nie wyruszyła z nami szarlotka, którą skonsumowaliśmy już na parkingu.
Początek podejścia czarnym szlakiem próbował niektórych z nas trochę bardziej wykończyć, jednak nikogo to nie zniechęciło i każdy dzielnie piął się do góry. I słusznie, gdyż nasz wysiłek został wynagrodzony wspaniałymi widokami tonących w bieli i rozświetlonych słońcem stoków i szczytów, oprawionych błękitem nieba. Widoki te sprawiły, że w jednej chwili przestało istnieć zmęczenie, a jego miejsce zajął zachwyt nad tym, co wznosiło się wokół nas i radość, że możemy tego piękna doświadczać i poprzez swoją obecność w nim, być jego maleńką częścią. Jeśli ktoś z nas kilka godzin wcześniej, ciemnym jeszcze porankiem, z niechęcią opuszczał ciepłe łóżko, to z pewnością już o tym nie pamiętał.
Prowadzeni słońcem, dotarliśmy do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów, gdzie tradycyjnej już przerwie śniadaniowej tym razem zamiast ciasta towarzyszyły salwy śmiechu, wywołane przez Janka, który całkiem przypadkiem udowodnił, że czerwony plecak to czerwony plecak, a to że jego zawartość może być różna, to już trochę inna kwestia. :)
Po wyjściu ze schroniska okazało się, że pogoda ma nieco inne plany wobec nas, niż my wobec niej i chmury zaczęły przysłaniać słońce. Ze względu na pogarszającą się widoczność, ograniczyliśmy się do spaceru przez Wielki Staw i niebieskim szlakiem zrobiliśmy pętelkę, mijając schronisko w Dolinie, zamarzniętą Siklawę, stadko kozic i zeszliśmy zielonym szlakiem ku Roztoce i dalej do Palenicy.
ZDJĘCIA
Wyruszyliśmy czerwonym szlakiem z Palenicy Białczańskiej, podążając następnie Doliną Roztoki i kierując się do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Niestety nie wyruszyła z nami szarlotka, którą skonsumowaliśmy już na parkingu.
Początek podejścia czarnym szlakiem próbował niektórych z nas trochę bardziej wykończyć, jednak nikogo to nie zniechęciło i każdy dzielnie piął się do góry. I słusznie, gdyż nasz wysiłek został wynagrodzony wspaniałymi widokami tonących w bieli i rozświetlonych słońcem stoków i szczytów, oprawionych błękitem nieba. Widoki te sprawiły, że w jednej chwili przestało istnieć zmęczenie, a jego miejsce zajął zachwyt nad tym, co wznosiło się wokół nas i radość, że możemy tego piękna doświadczać i poprzez swoją obecność w nim, być jego maleńką częścią. Jeśli ktoś z nas kilka godzin wcześniej, ciemnym jeszcze porankiem, z niechęcią opuszczał ciepłe łóżko, to z pewnością już o tym nie pamiętał.
Prowadzeni słońcem, dotarliśmy do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów, gdzie tradycyjnej już przerwie śniadaniowej tym razem zamiast ciasta towarzyszyły salwy śmiechu, wywołane przez Janka, który całkiem przypadkiem udowodnił, że czerwony plecak to czerwony plecak, a to że jego zawartość może być różna, to już trochę inna kwestia. :)
Po wyjściu ze schroniska okazało się, że pogoda ma nieco inne plany wobec nas, niż my wobec niej i chmury zaczęły przysłaniać słońce. Ze względu na pogarszającą się widoczność, ograniczyliśmy się do spaceru przez Wielki Staw i niebieskim szlakiem zrobiliśmy pętelkę, mijając schronisko w Dolinie, zamarzniętą Siklawę, stadko kozic i zeszliśmy zielonym szlakiem ku Roztoce i dalej do Palenicy.
ZDJĘCIA
Subskrybuj:
Posty (Atom)