Rozmaite są przyczyny wyruszenia na szlak. Dlaczego więc pierogi z kaszą gryczaną i serem nie miałyby być jedną z nich? Zwłaszcza, gdy jeden z towarzyszy wędrówki wygłosi na ich cześć mowę pochwalną jeszcze przed założeniem plecaka na plecy i postawieniem pierwszego kroku na szlaku. I tutaj pozdrowienia dla Sławka, mimo iż akurat w dniu wędrówki owych pierogów w schronisku na Hali Krupowej nie było. :( Za to tempo marszu do schroniska, w którym miały czekać, trzymaliśmy równe i żwawe - rozmarzone kubki smakowe potrafią być całkiem solidną siłą napędową. Rekompensatę za utracone nadzieje kulinarne odbieraliśmy w czasie marszu kilkakrotnie, docierając do miejsc z dobrym widokiem roztaczającym się na Tatry. Zgarnęliśmy też bonus w postaci odwiedzenia kapliczki polowej nawiązującej formą do szałasu i kryjącej pod swoim dachem cuda i wzruszenia.
Druga połowa listopada obdarzyła nas łaskawością i zamiast oznak nadchodzącej zimy, mogliśmy wciąż cieszyć się słoneczną, ciepłą jesienią. Wprawdzie barwne liście drzew już opadły, ale kolorów wokół nie brakowało. Do schroniska dotarliśmy szlakiem niebieskim i żółtym. Jest to sympatyczne schronisko, idealnie wkomponowane między cztery strony świata i w zbocze, na którym się znajduje - w miejscu, gdzie kończą się wierzchołki drzew rosnących poniżej schroniska, rozpoczyna się piękna panorama Tatr. Dla nas wystarczający powód, by nie spieszyć się z jedzeniem śniadania i opuszczeniem ławek ustawionych przed schroniskiem.
Korzystając z ładnej pogody i leniwie płynącego czasu, w drodze powrotnej podążyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku szczytu Okrąglicy, nieopodal którego wybudowano - a właściwie odbudowano - kaplicę pod patronatem Matki Bożej Opiekunki Turystów. Obecna kaplica powstała w 1987 roku wskutek działań grupy turystów związanych z krakowską parafią św. Józefa (dzielnica Podgórze), natomiast jej pierwsza wersja zawdzięczała swoje istnienie proboszczowi Sidziny - ks. Józefowi Długopolskiemu. Swoją bacówkę, do której z czasem wędrowało coraz więcej osób, przekształcił w kapliczkę. Niestety w roku 1968 strawił ją pożar. Dla ludzi związanych z tym miejscem oczywiste było jednak, że epizod ten nie może być potraktowany jako ostateczność i na pogorzelisku musi stanąć nowa kaplica. Jej budowę rozpoczęto w 1987 roku, a etapy prac opisano w skrócie na drewnianej tablicy upamiętniającej budowę. Wyryto na niej również słowa, które można uznać za swego rodzaju motto określające charakter kaplicy i nawiązujące do elementów jej wnętrza: W tym miejscu modlitwy wspominamy tych, którzy znaleźli swój skarb w górach, całym sercem je ukochali i odeszli na Niebieskie Szlaki. A wnętrze kaplicy wypełnione jest pamięcią o tych, którzy swoją wędrówkę ziemskimi szlakami już zakończyli - drewniane tablice w formie rycin lub płaskorzeźb przymocowane są zarówno do konstrukcji dachu jak i ściany kaplicy. Nie da się przy nich nie zatrzymać choćby na chwilę. Pomiędzy tymi śladami pamięci umieszczono płyty ze stacjami drogi krzyżowej - szczególnie przyciągają wzrok (a może bardziej myśli?) stacje IX i XIV, poświęcone Zaginionym w górach i Pochowanym bez grobu. Wśród takiego wnętrza, w centralnej części tego kaplicowego szałasu, ustawiony jest ołtarz wykonany z kamiennych płyt z wizerunkami czterech ewangelistów.
Akcentem, który bardzo mi się spodobał, jest obraz autorstwa Adama Knapika, oddający nie tylko urok przyrodniczy gór, ale także ideę powstania samej kaplicy. Na przytoczenie zasługuje również ballada, którą można przeczytać na jednej z płyt, a jej bohaterem jest Pier Giorgio Frassati.
Ballada o Frassatim - patronie turystów
Po Komunii Św. - z plecakiem, do którego wsunął książeczkę,
poszedł Frassati w życie - jak w wielką górską wycieczkę.
Patrzeli ludzie zdumieni, dziwili się ludzie prości,
że tak po cztery schody szedł do doskonałości.
A on się uśmiechał radośnie, żartował na lewo i prawo,
jak turysta, co idzie w triumfie, a ludzie biją brawo.
Patrzeli pesymiści, jak gwiżdżąc, brał przeszkody
cudowny chłopiec Frassati, turyński bohater młody.
Patrzeli ludzie zmęczeni, zwątpiali, z dna rozbicia,
na jego bujną młodość, na jego radość życia.
Patrzeli egoiści, patrzeli w strasznej rozterce,
jak on beztrosko drugim rozdaje młode serce.
Na brąz go opaliło gorące słońce Italii.
Frassati miał serce dziecka, muskuły miał z gibkiej stali.
Po własnym przeszedł sercu, gdy tędy wiodła droga,
Frassati, co po rycersku ukochał swego Boga.
Życie, co się dla innych w tragiczne supła sploty,
prościło się w jego oczach jako gościniec złoty,
a w oczach tych miał wizję śniegów i gór i lawiny,
więc niósł ją jak skarb najdroższy, pomiędzy ludzi, w doliny.
Dusza mu drżała z zachwytu, młody się zapał korzył,
że Bóg, Artysta wieczny tak cudnie wszystko stworzył.
A gdy go Bóg zawołał, na świętej góry szczyty,
uśmiechnął się Frassati, turysta znamienity.
Uśmiechnął się po swojemu, raz jeszcze się odwrócił,
kolegom machnął dłonią, znak pożegnania rzucił,
podpisał ostatnie kwity dla jakiejś chorej wdowy,
polecił komuś biednych i zaraz był gotowy.
Odszedł młody i piękny, pięknością celu przejęty,
Frassati, Boży turysta, najcudowniejszy święty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz