Rodzimy się, wychowujemy i dorastamy w kulturze, w której cmentarz kojarzony jest ze smutkiem, rozpaczą, końcem - ostatecznością, której się obawiamy, przed którą chcielibyśmy uciec, powiedzieć, że nas ona nie dotyczy. Większość z nas - tych, którzy wychowywani jesteśmy w wierze chrześcijańskiej - słyszy w domu, w szkole podczas lekcji religii, a także w kościele, że prawdziwe życie zaczyna się dopiero po śmierci, a życie ziemskie jest tylko przygotowaniem do tego wiecznego. Etapem, przez który musimy przejść, by móc iść dalej. Elementem większej, piękniejszej całości. Równolegle do słyszanych od dzieciństwa zapewnień o podążaniu do nieba, które jest rajem, wielokrotnie jesteśmy świadkami czyjejś rozpaczy, łez i bólu - scen rozgrywających się najczęściej właśnie na cmentarzu. Budzi to pewien paradoks, jakąś sprzeczność i nie pozwala nam stworzyć sobie pozytywnego obrazu cmentarza. Bo dlaczego, skoro ktoś przeszedł tam, gdzie mówiono, że jest lepiej i gdzie wszyscy kiedyś się spotkamy, tylu ludzi tu płacze, tylu jest ubranych na czarno? Jakby wszystko się skończyło, a nic nie rozpoczęło. Dlaczego tak się dzieje? Może m.in. dlatego, że tak bardzo przywiązujemy się do tego naszego życia tutaj. Przywiązujemy się do ludzi, którzy są obok nas (nic w tym niewłaściwego - to w końcu nasze korzenie, nasza tożsamość). Do rzeczy, które udaje nam się zgromadzić (owoców naszej pracy i starań), do miejsc i wspomnień (symboli tego, że jesteśmy, byliśmy szczęśliwi).
Wiele wysiłku trzeba włożyć w to, by spróbować zmienić swoje nastawienie do tego, czego i my nie unikniemy. By przestać widzieć w cmentarzu miejsce, w którym brak życia. By spojrzeć na cmentarz przez pryzmat wdzięczności za życie. Zabierzemy Was dzisiaj tam, gdzie cisza nie jest przygnębiająca i nie napawa lękiem, ale jest piękna, zatrzymuje czas i skłania do refleksji. Jeden z najpiękniejszych cmentarzy i jedno z najpiękniejszych miejsc położonych u stóp Tatr - cmentarz na Pęksowym Brzyzku. Warto zaplanować pobyt w górach tak, by go odwiedzić.
Znajduje się on w Zakopanem przy ul. Kościeliskiej, w sąsiedztwie równie pięknego, drewnianego kościółka Matki Bożej Częstochowskiej, zwanego Starym Kościółkiem. Jak podają źródła, jest to najstarszy kościół zakopiański - pochodzi sprzed roku 1850, a po 1850 w efekcie starań ówczesnego proboszcza - ks. Józefa Stolarczyka - został rozbudowany. Pierwszą mszę św. odprawiono w nim w Święto Trzech Króli 1847 roku. Początkowo patronat nad kościołem powierzono św. Klemensowi, w nawiązaniu do osoby Klementyny Homolascowej, która była fundatorką kościoła. Jednak w latach późniejszych św. Klemensa mianowano drugim patronem, a główny patronat objęła właśnie Matka Boża Częstochowska. Wystrój kościółka nawiązuje stylistycznie do jego wyglądu zewnętrznego i bazuje na drewnie. Autorem ołtarza głównego i ołtarzy bocznych jest rzeźbiarz Wojciech Kułach - Wawrzyńcok, stacje Drogi Krzyżowej w postaci malowideł na szkle wykonała Ewelina Pęksa. Ten stary kościółek nie posiada szlachetnej posadzki, złoconych filarów, bogato zdobionych, barwnych sklepień, a jednak po wejściu do niego niespieszno wychodzić. Jest idealnym miejscem, do którego można przynieść swoje podziękowania, prośby, rozterki.
Obok kościoła, przy dróżce prowadzącej na cmentarz, usytuowana jest murowana kapliczka. Wybudowano ją kilkadziesiąt lat przed wzniesieniem kościoła (datowana na około 1810 rok) i oddano ją w opiekę świętym: Benedyktowi i Świeradowi. W kapliczce na wprost drzwi znajduje się prosty kamienny ołtarz, drewniany krzyż i kilka płaskorzeźb na ścianach po obu stronach ołtarza.
Mijając kapliczkę, dochodzimy do bramy cmentarza. Po stronie prawego skrzydła bramy, do muru okalającego cmentarz przytwierdzone są trzy tablice - dwie drewniane i jedna kamienna. Odczytujemy na nich kolejno: znamienne słowa "Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie." (słowa aktualne zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy choćby w Europie propagowane jest połączenie krajów o różnej przeszłości, różnej tradycji kulturowej i wreszcie różnym stopniu rozwoju gospodarczego i różnej sytuacji ekonomicznej w ujednolicony, spójny twór); informację o uznaniu cmentarza w 1928 roku za zabytek prawnie chroniony; nazwiska kurierów tatrzańskich, którzy działali w latach 1939 - 1944.
Przekraczając cmentarną bramę, wkraczamy jakby do innej rzeczywistości - próżno tu szukać ponurej szarości, granitowych nagrobków podobnych do siebie, monumentalnych grobowców wykonanych z przepychem. Bogactwo i wyjątkowość tego cmentarza tkwi w jego prostocie i naturalności. Podążając alejką Pęksowego Brzyzka, mamy wrażenie, że znajdujemy się w jakiejś osobliwej przestrzeni, w której nie istnieje poczucie czasu, a mimo to jesteśmy otoczeni życiem, jakimś rodzajem magii, nasyceni spokojem. Każdy mijany przez nas grób jest dziełem sztuki i równocześnie natury. Mniej lub bardziej wyróżniającym się, starszym lub nowszym, większym bądź mniejszym, ale stworzonym z myślą o osobie, która w nim spoczywa. Nie ma tutaj przypadkowości - każda płyta, każdy kamień, kawałek metalu i drewna ma swoją historię. Każdy element zdobniczy jest nawiązaniem do czyjegoś życia. Zachwyca misterność wykonania rytów, rzeźb, odlewów, witraży tworzących groby. Zachwyca wszechobecna barwność i różnorodność, a nawet zieleń trawnika kontrastująca z błękitem nieba, gdy mamy szczęście zobaczyć je bezchmurne. Jeżeli odwiedzimy Pęksowy Brzyzek na początku listopada, zobaczymy nie tylko kolorowe znicze i chryzantemy, ale będziemy świadkami pięknej tradycji, jaką od (prawdopodobnie) lat 50-tych kultywują uczniowie zakopiańskiego Zespołu Szkół Plastycznych im. A. Kenara. Co roku (w dniu poprzedzającym Wszystkich Świętych) pierwszoklasiści pozostawiają na grobach wykonane przez siebie drewniane ozdoby. Są to kwiaty w postaci mniej lub bardziej abstrakcyjnych kompozycji. Jak wyjaśnia Stanisław Marduła, koordynator akcji, jest to "hołd i wyraz wdzięczności młodzieży i szkoły dla osób, które na to zasłużyły". Tak więc spacerując alejkami, przystajemy przy kolejnych krzyżach w zamyśleniu, spoglądamy na te drewniane ozdoby, na nazwiska, na dopiski "olimpijczyk", "muzyk", "taternik", rzeźbiarz", "nauczyciel", "pisarz", "ratownik TOPR", "himalaista". Spoglądamy na te groby symboliczne i na te bezimienne. I niejednokrotnie łza kręci się w oku - z zachwytu nad tym cmentarzem, z szacunku dla tych, którzy tutaj spoczywają, ze wzruszenia i z wdzięczności za swoje własne życie.
Mówiąc o cmentarzu na Pęksowym Brzyzku nie sposób nie wspomnieć o Janie Pęksie, dzięki któremu cmentarz zlokalizowany jest właśnie w tym miejscu, a być może dzięki któremu w ogóle istnieje w takiej formie. To właśnie Jan Pęksa będący właścicielem brzyzka, ofiarował ów brzyzek parafii. On także został tutaj pochowany.
ZDJĘCIA
Mówiąc o cmentarzu na Pęksowym Brzyzku nie sposób nie wspomnieć o Janie Pęksie, dzięki któremu cmentarz zlokalizowany jest właśnie w tym miejscu, a być może dzięki któremu w ogóle istnieje w takiej formie. To właśnie Jan Pęksa będący właścicielem brzyzka, ofiarował ów brzyzek parafii. On także został tutaj pochowany.
ZDJĘCIA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz