Była to właściwie I Samozwańcza
Zimowa Wyrypa Beskidzka, gdyż odbyła się ona bez udziału
pomysłodawcy i organizatora cyklu Wyryp, Marka Bytom z katowickiego
klubu Namaste, który na kilka dni przed wyznaczonym terminem odwołał
wydarzenie, za przyczynę podając „bardzo trudne warunki na
beskidzkich szlakach”. Na osobę Marka została już pchnięta fala
ocen i krytyki, więc swojej kropli do tej fali nie dodam. Jako
pomysłodawca i organizator miał prawo podjąć taką decyzję i ją
podjął. My podjęliśmy własne decyzje i postanowiliśmy jednak na
trasę Wyrypy wyruszyć, spontanicznie i niezależnie od siebie
formując grupę kilkudziesięciu osób, które zgodnie z planem
stawiły się na starcie, by zmierzyć się zarówno z zimowymi
warunkami na beskidzkich szlakach jak i z sobą samym.
Ideą Wyrypy Zimowej jest przejście dystansu 50-ciu km w czasie 26-ciu godzin wyznaczoną wcześniej trasą, która wiedzie beskidzkimi szlakami. Pierwsi uczestnicy Wyrypiarze – Samozwańcy pojawili się w miejscu startu, czyli Chacie na Zagroniu już wczesnym sobotnim rankiem. Kolejni (m.in. nasza czwóreczka) meldowali swoją gotowość do wyruszenia troszkę później, a przed południem wszyscy uczestnicy znajdowali się już na szlaku.
Trasa tegorocznej zimowej edycji rozpoczynała i kończyła się we wspomnianej Chacie na Zagroniu, skąd żółtym szlakiem wiodła przez Lipowską na Rysiankę. Następnie szlakiem czerwonym na Trzy Kopce i dalej niebieskim na Krawców Wierch. Tutaj znów pojawiał się kolor żółty, który prowadził nas przez Glinkę i Soblówkę do szlaku czarnego, a ten z kolei do schroniska na Rycerzowej. Stąd droga wiodła przez Kotarz, Muńcuł i Ujsoły, a z nich już niedaleko było do osiągnięcia mety, na którą kierowaliśmy się szlakiem czarnym.
Pogoda była dla nas dość łaskawa, choć niestety słońce zza chmur wyjrzało tylko raz na krótką chwilę i po raz kolejny już się nie pokazało. Podczas marszu było nam jednak ciepło i kolejne warstwy odzieży trafiały do plecaków. Od czasu do czasu wiał wiatr, a momentami przypominał nam o sobie także padający śnieg, Ogólnie jednak warunki pogodowe nie były złe i nie utrudniały nam wędrowania w sposób ciągły. Z warunkami terenowymi bywało różnie, ale każdy kto wyruszał na trasę Wyrypy, miał świadomość czego mniej – więcej spodziewać się zimą, więc większego zaskoczenia nie było. Przypuszczam, że Ci z uczestników beskidzkich zmagań, którzy regularnie wędrują po górach, nie raz doświadczyli już warunków gorszych lub nawet spartańskich.
Szlaki, którymi wędrowaliśmy nie były rewelacyjnie przetarte, jednak przedeptane troszkę tak i raczej trudno byłoby się zgubić. Na temat uciążliwości trasy pojawiłoby się tyle zdań, ile osób ukończyło Wyrypę – jednym bardziej dał się we znaki odcinek prowadzący na Krawców Wierch, innym podejście na Rycerzową, jeszcze inni wskazaliby na Kotarz i Muńcuł, które znalazły się w drugiej połowie trasy i rzeczywiście były już słabo przetarte. Ten etap wymagał największego przekopywania się przez zalegający śnieg, którego raz mieliśmy po kolana, a w pewnym momencie prawie po pas. Odcinek ten pokonywaliśmy już późną nocą i chyba tutaj najbardziej odczuliśmy też wietrzną zadymkę.
Atmosfera podczas Wyrypy pokazała, że warto organizować takie wyprawy, gdyż biorą w nich udział ludzie, którzy naprawdę lubią to, co robią i czują klimat gór. Ludzie, dla których wysiłek nie jest powodem do narzekania, choć zapewne nie jednemu Wyrypowiczowi przeszło przez myśl „mam dość”, gdy wpadł w kolejny śnieżny dołek lub zdzierał mięśnie na podejściu. Satysfakcja po przejściu tych 50-ciu kilometrów jest jednak na tyle duża, że chyba nikt kto je przeszedł, nie powiedziałby, że nie było warto.
Nam się udało – w dobrych nastrojach, bez nieprzyjemności po drodze, bez uszkodzeń ciała i umysłu. :)
Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok w tym samym a nawet większym składzie. :)
Ideą Wyrypy Zimowej jest przejście dystansu 50-ciu km w czasie 26-ciu godzin wyznaczoną wcześniej trasą, która wiedzie beskidzkimi szlakami. Pierwsi uczestnicy Wyrypiarze – Samozwańcy pojawili się w miejscu startu, czyli Chacie na Zagroniu już wczesnym sobotnim rankiem. Kolejni (m.in. nasza czwóreczka) meldowali swoją gotowość do wyruszenia troszkę później, a przed południem wszyscy uczestnicy znajdowali się już na szlaku.
Trasa tegorocznej zimowej edycji rozpoczynała i kończyła się we wspomnianej Chacie na Zagroniu, skąd żółtym szlakiem wiodła przez Lipowską na Rysiankę. Następnie szlakiem czerwonym na Trzy Kopce i dalej niebieskim na Krawców Wierch. Tutaj znów pojawiał się kolor żółty, który prowadził nas przez Glinkę i Soblówkę do szlaku czarnego, a ten z kolei do schroniska na Rycerzowej. Stąd droga wiodła przez Kotarz, Muńcuł i Ujsoły, a z nich już niedaleko było do osiągnięcia mety, na którą kierowaliśmy się szlakiem czarnym.
Pogoda była dla nas dość łaskawa, choć niestety słońce zza chmur wyjrzało tylko raz na krótką chwilę i po raz kolejny już się nie pokazało. Podczas marszu było nam jednak ciepło i kolejne warstwy odzieży trafiały do plecaków. Od czasu do czasu wiał wiatr, a momentami przypominał nam o sobie także padający śnieg, Ogólnie jednak warunki pogodowe nie były złe i nie utrudniały nam wędrowania w sposób ciągły. Z warunkami terenowymi bywało różnie, ale każdy kto wyruszał na trasę Wyrypy, miał świadomość czego mniej – więcej spodziewać się zimą, więc większego zaskoczenia nie było. Przypuszczam, że Ci z uczestników beskidzkich zmagań, którzy regularnie wędrują po górach, nie raz doświadczyli już warunków gorszych lub nawet spartańskich.
Szlaki, którymi wędrowaliśmy nie były rewelacyjnie przetarte, jednak przedeptane troszkę tak i raczej trudno byłoby się zgubić. Na temat uciążliwości trasy pojawiłoby się tyle zdań, ile osób ukończyło Wyrypę – jednym bardziej dał się we znaki odcinek prowadzący na Krawców Wierch, innym podejście na Rycerzową, jeszcze inni wskazaliby na Kotarz i Muńcuł, które znalazły się w drugiej połowie trasy i rzeczywiście były już słabo przetarte. Ten etap wymagał największego przekopywania się przez zalegający śnieg, którego raz mieliśmy po kolana, a w pewnym momencie prawie po pas. Odcinek ten pokonywaliśmy już późną nocą i chyba tutaj najbardziej odczuliśmy też wietrzną zadymkę.
Atmosfera podczas Wyrypy pokazała, że warto organizować takie wyprawy, gdyż biorą w nich udział ludzie, którzy naprawdę lubią to, co robią i czują klimat gór. Ludzie, dla których wysiłek nie jest powodem do narzekania, choć zapewne nie jednemu Wyrypowiczowi przeszło przez myśl „mam dość”, gdy wpadł w kolejny śnieżny dołek lub zdzierał mięśnie na podejściu. Satysfakcja po przejściu tych 50-ciu kilometrów jest jednak na tyle duża, że chyba nikt kto je przeszedł, nie powiedziałby, że nie było warto.
Nam się udało – w dobrych nastrojach, bez nieprzyjemności po drodze, bez uszkodzeń ciała i umysłu. :)
Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok w tym samym a nawet większym składzie. :)
ZDJĘCIA
Mi trochę Muńcuł dał popalić :) Ale wrażenia i tak niezapomniane :)
OdpowiedzUsuń